„Zagrożenie w postaci rakiety balistycznej zbliża się do Hawajów. Szukajcie natychmiast schronu. To nie są ćwiczenia” – smsa o takiej treści dostały w sobotę tysiące mieszkańców w ramach systemu zarządzania kryzysowego. Dramaturgii dodawał fakt, że cały komunikat był zapisany wersalikami. Podobne informacje pojawiły się w radiu i telewizji
Alarm o zagrożeniu odwołano po około 30 minutach, a rzecznik Agencji Zarządzania Kryzysowego na Hawajach Richard Repoza poinformował, że sms był fałszywy. Gubernator Hawajów David Ige w rozmowie z CNN wyjaśnił, że doszło do pomyłki w trakcie standardowej procedury i „pracownik nacisnął niewłaściwy guzik”.
Media podkreślają, że alert wywołał panikę na Hawajach. W sytuacji rosnącego napięcia między administracją prezydenta Donalda Trumpa a reżimem Kim Dzong Una, władze testowały bowiem już wcześniej procedurę alarmową, by uświadomić mieszkańców, jak postępować. Wciąż żywe są obawy, podsycane przez samego dyktatora, że Pjongjang może posiadać rakiety międzykontynentalne zdolne do przenoszenia broni jądrowej, których zasięg byłby wystarczający, by zniszczyć część terytorium Stanów Zjednoczonych.
Czytaj też:
Hawaje szykują się na potencjalny atak nuklearny. Testują system z czasów zimnej wojny
– Każdy ma jakiś plan. Zagrożenie jest realne – komentowała w rozmowie z „The Guardian” Ashly Trask, mieszkanka wyspy Kauai. Kobieta po otrzymaniu smsa zabrała całą rodzinę z domu i popędziła do schronu z betonowymi ścianami, używanego dotychczas w przypadku uderzenia huraganów. – Trudno nie mówić o panice. Każdy wie, że ma się około 15 minut od czasu detonacji i nikt nie wie, gdzie dokładnie uderzy pocisk – wyjaśnił kobieta.