Naród z partią

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pentor dla "Wprost": ranking polityków


Kaczyński - to nazwisko działa dziś jak zaklęcie. Toteż nosząca je osoba zajęła w rankingu polityków drugie miejsce po prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim. Tyle że nie chodzi o Lecha Kaczyńskiego, ministra sprawiedliwości, lecz o jego brata - Jarosława. Można powiedzieć - brawo, obaj bracia górą. Można też jednak, znając realia, zasugerować, że respondenci nie do końca odróżniają, który z braci jest kim, i poparli Jarosława, ponieważ był wymieniony w ankiecie przed Lechem (z uwagi na porządek alfabetyczny). Minister sprawiedliwości zajął w rankingu dopiero szóste miejsce, musi to być dla niego trochę bolesne - prawdopodobnie jeden brat zdobywa popularność, a drugi z niej korzysta. Szkoda, że ów zdobywający, czyli Lech, nie ma jeszcze bliźniaczo aktywnych politycznie braci Alfreda, Alojzego i Antoniego, bo wtedy działacze prawicy obsadziliby pierwsze miejsca rankingu. Popularność Lecha Kaczyńskiego rzeczywiście może stanowić spory kapitał polityczny prawicy. A będzie on tym cenniejszy, że lewica zyskała już poparcie połowy społeczeństwa.

Prawica, czyli odwrót (nie)kontrolowany
Niskie notowania akcji i groźba znalezienia się poza parlamentem spowodowały, że w ubiegłym tygodniu Jerzy Buzek, Marian Krzaklewski i bracia Kaczyńscy, tworzący zręby własnej partii, próbowali zacieśnić współpracę, co mogłoby znacznie zwiększyć wyborcze szanse AWS. Ostatecznie jednak nie zacieśnili. Ostatnie badania wykazują, że w przyszłym Sejmie politycy akcji mogą liczyć w najlepszym razie na utworzenie średniej wielkości klubu parlamentarnego - obok Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Niezłe są notowania premiera Jerzego Buzka, który w porównaniu z innymi politykami akcji ma mocną pozycję. Marian Krzaklewski znalazł się na dole listy, gromadząc rekordowo dużo - aż 76 proc. - przeciwników rozszerzenia swojej władzy.

Unia Wolności, czyli próg egzystencji
Nie tylko prawica jest w odwrocie. Coraz mniej prawdopodobne staje się przekroczenie progu wyborczego przez Unię Wolności. Cztery miesiące przed wyborami sytuuje się ona - z dwoma procentami poparcia - za Samoobroną. Jacek Kuroń, najpopularniejszy od lat polityk unii, nie może sam podźwignąć całej partii. Z kolei inni jej liderzy nie potrafią - mimo licznych inicjatyw - zdobyć społecznego poparcia. Zwraca uwagę spora strata odnotowana przez prof. Bronisława Geremka, przewodniczącego unii. Kryzys Unii Wolności wynika jednak przede wszystkim z "rozejścia się" jej elektoratu. Wyborcy wrażliwi na hasła "społecznej gospodarki rynkowej" skierowali się ku SLD, natomiast zwolennicy liberalnej gospodarki rynkowej udzielili poparcia Platformie Obywatelskiej. Dla partii Bronisława Geremka groźne może być też zjawisko typowania zwycięzcy - w obawie przed zmarnowaniem głosu wyborcy często popierają Platformę Obywatelską, uważając, że to ugrupowanie na pewno znajdzie się w parlamencie.

Ostrzeżenia dla platformy
Także pod adresem Platformy Obywatelskiej społeczeństwo wysyła sygnały ostrzegawcze, o czym świadczy spadek popularności Andrzeja Olechowskiego (utrata 11 punktów procentowych). Nawet jeśli się uwzględni, że inni politycy - choćby Jarosław Kalinowski, prezes PSL, czy Marek Borowski, wicemarszałek Sejmu (SLD) - też nie mają się z czego cieszyć, to i tak nie można wyniku Olechowskiego traktować jako przypadkowego. Maciejowi Płażyńskiemu, marszałkowi Sejmu, 38 proc. Polaków życzy odgrywania w życiu publicznym większej roli. Najsłabszym ogniwem przywódczej trójki platformy wydaje się natomiast sklasyfikowany za Andrzejem Lepperem, przewodniczącym Samoobrony, Donald Tusk, wicemarszałek Senatu. Tylko co czwarty wyborca powierzyłby mu losy kraju, a połowa respondentów mu nie ufa. Tusk może jeszcze poprawić swoje notowania, bo 23 proc. obywateli w ogóle nie kojarzy jego nazwiska.
Nic dziwnego, że wobec nie najlepszych notowań prawicy i centrum jedynie 11 proc. obywateli ocenia szansę powstrzymania marszu SLD ku władzy jako dużą bądź bardzo dużą. Aż 18 proc. respondentów to pesymiści (lub - w zależności od poglądów - optymiści), którzy sądzą, że nic nie zagrodzi sojuszowi drogi do przejęcia rządów. Oznacza to, że większość wyborców jest już przekonana o zwycięstwie faworyta lub pogodziła się z klęską własnej reprezentacji. W tej sytuacji przebieg kampanii wyborczej może albo zniechęcić zwolenników centrum i prawicy (po co głosować, skoro i tak wiadomo, że oni wygrają), albo też uśpić zwolenników lewicy (po co głosować, skoro wiadomo, że nasi wygrają). Leszek Miller wie, co robi, gdy - mimo dobrych notowań w sondażach - apeluje do swych działaczy o pełną mobilizację.

SLD, czyli pogoda dla lewicy
Nie tylko z rankingu partii widać, że nastała pogoda dla lewicy. Zestawienie opinii na temat oczekiwanych sposobów radzenia sobie z problemami gospodarczymi i politycznymi oraz na temat skutków integracji Polski z Unią Europejską wskazuje, że szersze poparcie mogą zdobywać politycy proponujący rozwiązania rodem z ubiegłego wieku. Polityków opowiadających się za ręcznym sterowaniem gospodarką czy też obawiających się połączenia z UE można znaleźć we wszystkich obozach. Do wyborów pójdą oni oczywiście osobno, różniąc się pięknie w kwestii aborcji, lecz w przyszłym Sejmie w konkretnych sprawach będą głosować razem. Podobnie jak głosują w obecnym, kończącym żywot parlamencie. Znakomicie było to widać w czasie debaty nad nowelizacją kodeksu pracy, kiedy posłowie AWS i SLD mówili tak, jakby pochodzili z jednego klubu parlamentarnego. W rezultacie nowelizacja została zablokowana - ku radości aż 67 proc. obywateli, uważających, że związki zawodowe mają zbyt małe uprawnienia.
Większość obywateli nalega też, aby - co postuluje Marek Borowski - bezrobocie zwalczać poprzez dofinansowanie przedsiębiorstw. 61 proc. sądzi, że w wyniku integracji z UE nasz kraj zostanie zrujnowany i padnie łupem obcego kapitału. Większość wyborców - być może nie zdając sobie z tego sprawy - domaga się więc tworzenia nowych stanowisk dla urzędników, którzy będą (zapewne za łapówki) przyznawać ulgi. Domaga się też pozostawienia Polski poza kręgiem najwyżej rozwiniętych państw. Partia Leszka Millera głosi potrzebę zwiększenia interwencjonizmu państwa: temu służą ulgi podatkowe dla przedsiębiorstw, które tworzą miejsca pracy, zamiast obniżenia podatków. Nastroje społeczne, teraz sprzyjające lewicy, po wyborach mogą się stać jej największym problemem. Integracja z Unią Europejską, wyż demograficzny, zadłużenie budżetu państwa, rosnąca konkurencja - tych problemów nie uda się rozwiązać, używając lewicowych recept.

Blaknąca czerwień
Obraz społecznych oczekiwań nie jest jednak aż tak czerwony. Już 59 proc. respondentów uważa, że przyszłość Polski powinna być oparta na rozwoju oświaty, nauki i informatyki oraz popieraniu dużych gospodarstw rolnych. Fakt, że tylko 41 proc. sądzi, że Polska na węglu stoi, a chłop Ślimak to ostoja narodu, rodzi nadzieję, że politycy będą w nieco większym stopniu uwzględniać potrzeby polskiej nauki i oświaty, że przestaniemy kosztem przyszłości opłacać nierentowne kopalnie i karłowate zagrody. Zresztą liderzy PO już teraz z powodzeniem używają jako sztandarowego hasła postulatu zwiększenia inwestycji w ludzki mózg. Jest szansa, że uda się chociaż w tej sprawie przełamać narodową tradycję nieuctwa, powstałą jeszcze w XIX wieku, a utrwalaną w PRL.

Bitwa o historię
Dla połowy respondentów zasługi w odzyskaniu wolności w 1989 r. są nadal ważnym kryterium przy ocenianiu polityka. Mogłoby to być szansą dla liderów obozu posierpniowego, gdyby nie to, że najwyraźniej przegrywają oni bitwę o historię. Skoro - zdaniem badanych - do powstania III RP w większym stopniu przyczynił się Wojciech Jaruzelski niż Jacek Kuroń, skoro Aleksander Kwaśniewski wyprzedza pod tym względem Bronisława Geremka, któremu przypisuje się tylko nieznacznie więcej zasług niż Leszkowi Millerowi, to wolno powiedzieć, że w świadomości historycznej społeczeństwa panuje zamęt.
Nie dość, że skończył się czas zawierania koalicji na podstawie wspólnych biografii, to nie istnieje już nawet potrzeba dokonywania takich historycznych przewartościowań, które miałyby stawiać twórców stanu wojennego w jednym szeregu z jego ofiarami. Zasypywanie historycznych rowów staje się zajęciem jałowym, gdyż rowy te są już płytkie, a obywateli bardziej interesuje to, czy powstanie sprawny rząd, dobrze rozwiązujący problemy kraju. Dlatego też Platformie Obywatelskiej, która odwołuje się do teraźniejszości, byłoby łatwiej wejść w koalicję z SLD, szermującym hasłami o przyszłości, niż z UW, ciągle roztrząsającą, którzy z rządzących PRL zasługują na miano "porządnych".

Pęcznienie lewicy, czyli SLD partią narodu
Nieustanne podlewanie historycznych korzeni może drażnić tym bardziej, że niedługo SLD ma szansę stać się czymś w rodzaju partii narodowej. To bowiem lewica ma największe możliwości poszerzenia swego elektoratu - 17 proc. respondentów postawiło na sojusz jako partię "drugiego wyboru". Gra o władzę nie jest jednak przesądzona, skoro znaczny "zapasowy" elektorat mają też PSL i PO. Dynamika i charakter kampanii wyborczej, niespodziewane sukcesy lub spektakularne potknięcia mogą jeszcze sporo zmienić w rozkładzie sił na scenie politycznej, przynajmniej jeśli chodzi o najsilniejsze ugrupowania. Mniejsze prawdopodobieństwo powiększenia elektoratu mają UW i AWS.
Nawet kilkuprocentowe zmiany poparcia poszczególnych partii mogą jednak zasadniczo zmienić charakter przyszłych rządów. Zamiast samodzielnej władzy SLD możemy mieć koalicję SLD-UP-PSL albo też - co jest wszak mniej prawdopodobne - rządy SLD-PO. Wówczas kontrolowaniem poczynań takiej koalicji zajmowałaby się silna prawicowa opozycja pod przywództwem dwóch popularnych polityków - Jarosława i Lecha Kaczyńskich.

Więcej możesz przeczytać w 21/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.