Wycofanie „Dziadów” tylko wzmogło nerwowość
W 1967 roku na dość oryginalny pomysł uczczenia pięćdziesiątej rocznicy rewolucji październikowej wpadł Kazimierz Dejmek, ówczesny dyrektor warszawskiego Teatru Narodowego, który postanowił z tej okazji wystawić mickiewiczowskie „Dziady”. Szybko uzyskał przyzwolenie władz. Mało tego, Ministerstwo Kultury i Sztuki przychylnie odniosło się do propozycji występów gościnnych w Moskwie. Spektakl od początku wzbudzał żywe zainteresowanie. Podczas premiery (przesuniętej o dwa tygodnie) wszyscy artyści, na czele z reżyserem oraz Gustawem Holoubkiem odgrywającym rolę Gustawa-Konrada, zostali nagrodzeni przez publiczność długą owacją i okrzykami. Sztuka została odebrana przez widzów jako aluzyjna i krytyczna wobec współczesności. W reżimowej prasie aż huczało od krytycznych recenzji, a czasem wręcz obelg. Przyłączyły się do nich także władze PRL, toteż 30 stycznia 1968 roku inscenizacja została zdjęta z afisza. Nie uratowała jej nawet pozytywna recenzja w moskiewskiej „Prawdzie”. Władze zarzucały spektaklowi „antyrosyjskość, antyradzieckość i religianctwo”.
Wycofanie „Dziadów” tylko wzmogło nerwowość. Zbierano podpisy pod petycją do sejmu w obronie spektaklu. Na zebraniu Związku Literatów Polskich 29 lutego Stefan Kisielewski użył znamiennego określenia dla polityki władz PRL: „dyktatura ciemniaków”. Nie mogło to ujść uwadze przewrażliwionemu na swoim punkcie Władysławowi Gomułce. Kilkanaście dni później Kisielewski został pobity przez „nieznanych sprawców”.
Na wieść o decyzji władz, grupa studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Uniwersytetu Warszawskiego w porozumieniu z „komandosami” zorganizowała demonstrację po ostatnim spektaklu „Dziadów”. Przed gmachem Teatru Narodowego zebrała się grupa złożona z kilkuset osób skandująca hasła: „Wolna sztuka, wolny teatr!”, „Żądamy dalszych przedstawień” czy też „Żądamy zniesienia cenzury”. Następnie uformowano pochód, który skierował się pod pomnik Adama Mickiewicza, gdzie złożono transparent oraz białe i czerwone kwiaty. Jednak praktycznie po zakończeniu pochodu wkroczyła milicja i przy użyciu pałek rozpędziła demonstrantów.
Z zatrzymanych trzydziestu pięciu osób, dziewięć uznano za najbardziej agresywne i ukarano grzywnami w wysokości od 500 do 3 tys. zł. Kilka tygodni później z Uniwersytetu Warszawskiego relegowano dwóch studentów – Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Decyzję o usunięciu ich z uczelni podjął ówczesny Minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego Henryk Jabłoński. Główną przyczyną było poinformowanie zagranicznych korespondentów o sprawie „Dziadów”.