Problemy zgłaszają już sami rybacy. Jak mówią, znajdują coraz więcej owrzodzonych ryb, które mają oparzenia i rany. Doniesienia te potwierdzają naukowcy, jednak nie wiadomo, jak wiele ryb ucierpiało i ucierpi z powodu substancji, które dostają się do morza.
W stalowych beczkach i pociskach znajduje się cyklon B, sarin i inne równie groźne paraliżujące substancje. Z doniesień dziennikarzy TVP1 wynika, że zalegają one na głębokości od 10 do 300 metrów. W programie podkreślono, że proces korozji jest już bardzo zaawansowany.
O sprawie mówił prezes Zrzeszenia Rybaków Polskich Jacek Wittbrodt. Ocenił, że jest to bomba z opóźnionym zapłonem, która – jeżeli nie zostanie rozbrojona – wybuchnie. – Wtedy będziemy mieli na Bałtyku ogromną tragedię. To jest nawarstwiający się problem, którego nikt nie chce dotknąć – mówił.
Zalegające na dnie Bałtyku niebezpieczne pamiątki po czasach II wojny światowej trzeba wydobyć i zutylizować. Jest to jednak bardzo kosztowne. Sprawę poruszono na tegorocznym szczycie klimatycznym w Katowicach. Na razie nie ma konkretów co do tego, jakie kroki zostaną podjęte, aby zapobiec klęsce.
Czytaj też:
Rybacy alarmują o „agonii Bałtyku”: To nie są ryby, tylko pływające kości ze skórą