Navarro wskazuje w swojej książce na bardzo duży deficyt handlowy z Chinami (ok. 350 mld dolarów w 2017 r.), ogromne cła na amerykańskie produkty (bawełna, produkty rolnicze, nawozy, auta) oraz chińskie wpływy w amerykańskich stowarzyszeniach producentów. Według niego to „chińskie lobby”, którego żołnierzami są „amerykańscy prezesi”. Do tego dochodzą zarzuty o kradzież intelektualną i pozyskiwanie amerykańskiej technologii. „Chiny nie są gospodarką rynkową. Nie grały one według reguł, a nadszedł czas, by zaczęły to robić” – ostrzegał Trump w trakcie kampanii, a za tymi słowami stał nie kto inny, jak Navarro.
Cła nie działają
By oddać sprawiedliwość, warto wspomnieć, że Amerykanie nie pierwszy raz wprowadzają karne cła. Zrobił to prezydent Bush, który na 18 miesięcy podniósł cła na stal, prezydent Obama okładał wysokimi cłami opony, a wcześniej ku wściekłości Francuzów promujących Airbusa jego administracja naciskała na zmiany w specyfikacji przetargu na samoloty-cysterny. Zmiany, które wpierały Boeinga. Zresztą różne polityki protekcjonistyczne stosują wszystkie rządy, od prawa do lewa, a niektóre państwa politykę celną mają wpisaną w swoje gospodarcze DNA (chociażby Korea Południowa). I ona wychodzi na światło dzienne, kiedy gospodarkę dotknie kryzys. W 2007 r. państwa po prostu wyłożyły miliardy dolarów i euro, by ratować swoich upadających „czempionów”, mimo że często były to banki, które ten kryzys wywołały. Podobnie było też w latach 20. ubiegłego wieku, kiedy to państwa pogrążone w kryzysie chroniły swoje rynki, w efekcie pogłębiały recesję, bo producenci tracili rynki zbytu.
Jak podaje w swoim raporcie firma Euler Hermes, działająca w branży ubezpieczeń i odzyskiwania należności, różne środki protekcjonistyczne są cały czas wdrażane na całym świecie. W ostatnim roku wprowadzono ich 467. I podaje przykład Japonii, która w ciągu ostatnich kilku lat zaczęła zwalniać z eksportem. W ciągu ostatnich czterech lat kraj ten przyjął 137 środków protekcjonistycznych, takich jak cła czy wsparcie finansowe, skoncentrowane głównie na sektorze maszyn i urządzeń, jej głównym sektorze eksportowym.
Zasadne jest pytanie, czy nakładanie ceł to polityka skuteczna. Według badań naukowców z uniwersytetów z Adelajdy i Rotterdamu, którzy sprawdzili skutki ceł na stal nałożonych przez prezydenta Busha w 2002 r., na tym działaniu stracili głównie pracownicy. Amerykańska branża stalowa zatrudniała ich wówczas 187 tys. Co czwarte utracone w 2002 r. miejsce pracy przypadło na branże wyrobów metalowych, maszyn, części i środków transportu. Według badania wykorzystujące stal branże straciły część klientów, którzy zaczęli wybierać tańszych dostawców. Część odbiorców nie zgodziła się na podwyżkę cen i zmusiła producentów wyrobów do utrzymania cen produktów kosztem swojej marży. Podobnie było, gdy w ubiegłym roku Boeing poprosił o ochronę przed kanadyjskim Bombardierem,który miał w USA sprzedawać zbyt tanio. Bombardier przez to wpadł w kłopoty i, by się ratować, związał się z konkurentem Boeinga – Airbusem. W ten sposób globalnie stracił Boeing. I wydaje się dziś, że wojna handlowa, którą może rozpętać Trump, nie będzie miała przebiegu takiego, jaki sobie wyobraża amerykański prezydent. Bo partnerzy handlowi USA zapewne zareagują. Paradoksalnie szybciej zrobią to Kanadyjczycy i Niemcy, którzy w dodatku w tej sprawie będą stali po stronie Chin, alienując geopolitycznie Trumpa.
A jak to się odbije na Polsce? Nasz eksport do USA nie jest duży, w ubiegłym roku wyniósł 9 tys. ton (przy krajowej produkcji prawie 10 mln ton). Ale może uderzyć w nas pośrednio, bo inni producenci spoza Europy, odcięci od amerykańskiego rynku, będą starali się upłynnić swój towar w UE, a to z kolei będzie presją na obniżkę cen. Już dziś mówi się o tym, że na światowych rynkach mamy do czynienia z nadprodukcją. Podobnie jest na rynku aluminium.
Rykoszetem mogą też dostać polscy producenci części, zwłaszcza gdyby doszło do zwiększenia cła na europejskie auta, o czym Donald Trump wspomniał w kolejnych swoich tweettach. Polska może też stracić, gdyby przez wojnę handlową zaczęła zwalniać niemiecka gospodarka, od której jesteśmy w dużym stopniu uzależnieni.
Na razie na wieść o amerykańskich cłach sporą, kilkuprocentową przecenę na GPW zaliczył Stalexport. Ale chyba tylko dlatego, że ma słowo „stal” w nazwie. Spółka bowiem zarządza autostradą A4 i ma się świetnie, w ubiegłym roku zarobiła na czysto 159 mln zł. Tymczasem największym producentem stali w Polsce jest hinduski ArcelorMittal Poland (dawniej Mittal Steel Poland), który ma sześć oddziałów na Śląsku. Na razie widać, że protekcjonistyczne zapędy Trumpa trafiają, ale nie tam, gdzie chciałby lokator Białego Domu. Problem w tym, że światowy system handlowy nie jest z gumy i nie jest nieskończenie odporny. W końcu może pęknąć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.