Jeśli wierzyć nowemu szefowi amerykańskiej dyplomacji, irański reżim będzie musiał walczyć o utrzymanie swojej gospodarki przy życiu. Tak ostra zapowiedź Mike'a Pompeo rozwiewa nadzieje tych, którzy wierzyli, że Donald Trump wypowiada porozumienie nuklearne z Iranem tylko po to, żeby zrobić dobre wrażenie w telewizji. Pompeo mówi, że Waszyngton chce wprowadzić najbardziej drakońskie restrykcje w historii. Nie ma powodu mu nie wierzyć, zwłaszcza, że ostatnie 39 lat relacji USA z Iranem to głównie eskalacja gospodarczej blokady tego kraju przez Amerykanów. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na narzekania szefa irańskiej dyplomacji, Javada Zarifa, który narzeka, że Unia Europejska, mimo składanych jego krajowi obietnic nie robi zbyt wiele, żeby zneutralizować skutki zaostrzenia amerykańskiej polityki wobec ajatollahów.
To bardzo znaczący głos. Pokazuje on bowiem, jak niewielki wpływ ma Unia Europejska na kluczowe decyzje wielkiego sojusznika zza oceanu. Niezależnie od wielkich ambicji przywódców w Berlinie czy Paryżu i poziomu ich ledwo skrywanej niechęci do obecnej amerykańskiej administracji UE jest ciągle jedynie biernym obserwatorem globalnych rozgrywek, prowadzonych przez Waszyngton. Nie, żeby unijni liderzy nie próbowali tego zmienić. Przeciwnie, starają się o to bardzo, szczególnie, że po zerwaniu przez Trumpa umowy to francuski Total, niemiecki Siemens czy europejskie konsorcjum lotnicze Airbus mogą stracić miliardy euro, zainwestowane dotąd w Iranie.
Wielu Europejczyków wieszczy rychły upadek imperium zza oceanu. To piękna i rozpalająca wyobraźnię wielbicieli wielkości UE retoryka. Realia są jednak takie, że waga Unii jest ciągle bardzo mizerna w porównaniu z USA. Przywódcy UE świetnie to rozumieją. Dlatego składają Irańczykom obietnice bez pokrycia, dobrze wiedząc, że nie uratują zerwanej przez Trumpa umowy bez zerwania sojuszu z USA i zapisania się do jednego klubu z Chinami i Rosją. Nie żeby tego nie chcieli. Wystarczy spojrzeć jak czołowe kraje UE dwoją się i troją, żeby przepchać oprotestowywany w Polsce projekt gazociągu Nord Stream 2, wiążący na stałe Unię z rosyjskim gazem i całą jego polityczną nadbudową. Flirty gospodarcze z Iranem to efekt tej samej strategii, której zwolennicy uważają, że świat byłby lepszy, gdyby Jankesi nie wściubiali w niego swojego nosa. Problem polega na tym, że wielkie ambicje UE, żeby odgrywać samodzielną rolę w świecie mają poważne ograniczenia.
Ostatnie lata pokazały, że nie da się budować potęgi gospodarczej w oderwaniu od zdolności ochrony swoich interesów za pomocą lotnictwa, floty, czołgów i dobrze wyszkolonych żołnierzy. Tych zaś dostarczają UE Amerykanie, bo Europejczycy uważają się za zbyt cywilizowanych, żeby wydawać pieniądze na tak anachroniczne wydawałoby się narzędzia polityki, jak zbrojenia. Ciekawe, że nasz wschodni sąsiad, ani żadna inna licząca się w świecie siła gospodarcza, włączając w to Chiny czy Indie nie ma takich skrupułów jak UE. Drugim ograniczeniem europejskich ambicji jest siła amerykańskiej gospodarki. Unia nie może ryzykować wojny gospodarczej z USA i sankcji wobec swoich flagowych firm tylko po to, żeby zrobić dobrze mocno podejrzanym partnerom w Moskwie czy Teheranie.
Dlatego ci sami politycy, którzy publicznie sarkają na nieodpowiedzialną rzekomo politykę Trumpa tak naprawdę karnie ustawiają się w szeregu wiernych sojuszników Ameryki. Nie lekceważmy tego, bo tylko dzięki takiemu zapętleniu relacji USA z UE udaje się jeszcze trzymać Putina i jego rury z gazem z daleka od granic UE a jego czołgi na granicach Ukrainy.