W rocznicę wejścia Polski do NATO amerykańskiemu imperializmowi iluzjonistycznemu mówimy stanowcze NIE. Guzik nas obchodzi, że gdzie nie pojedzie David Copperfield, tylko ochy i achy. My nie gęsi
Źle się dzieje z Polakami, skoro ich honor muszą ratować recenzenci. Ale, dzięki Bogu, ratują. Ze źródeł własnych wiem, że publice szalenie podobał się występ iluzjonisty Davida Copperfielda. Na szczęście recenzenci "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" wytłumaczyli gawiedzi, że nie było się czym zachwycać.
Aż wstyd powiedzieć, ale "można było odnieść wrażenie, że to nie spotkanie śmietanki, lecz powiatowy cyrk" ("Rzeczpospolita"), a na publice byle triki robiły "wrażenie nie mniejsze niż perkal i paciorki na amerykańskich Indianach" ("Gazeta"). Ostro napisane, ale słuszne. Z czym do ludu. Mamy za sobą jedenaście lat transformacji ustrojowej i byle kuglarz nie będzie nam robił wody z mózgu. A Teatru Narodowego nie damy zamienić w cyrk, i to powiatowy. Toć Warszawa wielką metropolią jest, o czym świadczy wszystko z wyjątkiem występu Copperfielda. Poza tym wiemy, że "iluzjonista" to od "iluzji", a "iluzja" od łacińskiego illusio, oznaczającego drwinę lub kpinę. A my drwić ani kpić z siebie nie damy. Tym większy wstyd, że na tanie numery Copperfielda nabrali się marszałek Płażyński, było nie było druga osoba w państwie, subtelny intelektualista Gustaw Holoubek i - jakkolwiek by patrzeć - twardo stąpający po ziemi minister Kalisz. A gdyby nie recenzenci, Copperfield miałby oprócz uzasadnionego po swym występie chronicznego uczucia rozbawienia, do którego przyznał się "Wysokim Obcasom", także poczucie satysfakcji, że wszystkich nabrał. Otóż nie wszystkich.
Na przykład ja z góry byłem przygotowany, by dać magikowi odpór i nie dałem tylko dlatego, że nie dostałem biletów. W czym tkwi istota trików Copperfielda? Odpowiedź jest na dwudziestej stronie powieści Dickensa "David Copperfield". Wspomina tytułowy bohater: "Pewnego wieczora siedziałem sam z Peggotty w bawialni przy kominku. Czytałem jej książkę o krokodylach. Nie wiem, czy czytałem tak wyraźnie, czy też biedactwo miało specjalne zamiłowanie do takich historii, dość że gdy skończyłem, Peggotty miała mgliste wyobrażenie, że krokodyle są rodzajem jarzyny". I ten naiwniak, który literackiemu Copperfieldowi ukradł pseudonim, myślał, że wszyscy Polacy to banda idiotów jak Peggotty?
Iluzjonista Copperfield daje 550 przedstawień rocznie i nie musiał wiedzieć, że akurat tym razem chałturzenie wyjdzie mu bokiem. To miasto nie dało się Tuchaczewskiemu, to i Copperfieldowi się oparło. Kamikadze Copperfield chciał oszołomić swoimi sztuczkami ludzi mieszkających w kraju prestidigitatorów. U nas dookoła sami iluzjoniści. Naturalny kandydat prawicy na prezydenta to taki, który w żadnym sondażu nie ma więcej niż 4 proc. poparcia; prezydent, który jeszcze nie jest kandydatem; ma już swój sztab wyborczy pod najlepiej znanym w Polsce adresem (agent JPW 17 - zgłoś się); deklarowany przez premiera nowy początek tłumaczy się na wszystko po staremu; wielkim sukcesem piłkarzy jest ich jednobramkowa porażka; człowiek czysty jak łza, który przez całe życie dostawał w tyłek od komunistów, musi udowadniać przed sądem, że nie jest szmatą; zadowolony z siebie sprawca najohydniejszej zbrodni ostatniego ćwierćwiecza mówi w świetle jupiterów, że życiowo nie jest spłukany, a tak w zasadzie to nie zabił; czterolistna koniczyna symbolizuje milczenie; Najwyższa Izba Kontroli nadaje się do kontroli, a w jej nazwie najprawdziwsze jest tylko kojarzące się z ludowcami słowo "izba". Copperfield sprawił w Warszawie, że zniknęło trzynaście osób? Drobiazg. W AWS zniknęło ponad 200. Przecież gdy Sejm głosował nad Wąsaczem, który uratował się jednym głosem, rzecznik dyscypliny Szkaradek sam powiedział, że klub AWS nie istnieje. Czytam też w "Wyborczej", że amerykański iluzjonista zaprezentował w Warszawie m.in. numer z kaczką, która sikała na publiczność. I to ma być show? Mamy kilka tuzinów takich politycznych kaczek, co na nas sikają dzień w dzień.
Pozostaje jednak uczucie zażenowania, bo z relacji recenzentów wynika, że gdyby nie ich trzeźwość umysłu, nie byłoby wielu, którzy oparli się importowanej lipie. A tymczasem "sala dziękowała artyście, wstając czterokrotnie". A trza było gwizdać. Niestety, prostacy ujawnili swe małomiasteczkowe kompleksy, co recenzenci im wytknęli. Szkoda, że świadectwo gustowi Polaków dawali, oprócz recenzentów, ludzie, którzy na tanie numery reagowali - jak czytam - "ekstazą nawiedzonej sekty". Nie widziałem wprawdzie nigdy sekty, trudno mi sobie wyobrazić sektę nie nawiedzoną, a do tego w stanie ekstazy, ale wiem, o co idzie autorowi. Ludziom z takim poczuciem smaku należy powiedzieć bez ogródek - marsz do kina na "Toy Story" albo do Teatru Guliwer, a nie zanieczyszczać powietrze w Teatrze Wielkim. Nawet, a może szczególnie w rocznicę wejścia Polski do NATO amerykańskiemu imperializmowi iluzjonistycznemu mówimy stanowcze NIE. Guzik nas obchodzi, że gdzie nie pojedzie Copperfield, tylko ochy i achy. My nie gęsi.
Przeżyliśmy jakoś ten niemiły epizod, ale wrażenie niesmaku pozostało. Czy jakimś iluzjonistą musi być zaabsorbowany cały, w sumie niemały kraj, w którym choćby w ów czarny wtorek 7 marca działo się tyle ważnych rzeczy? Na przykład weto ministra spraw wewnętrznych i administracji wobec wizyty policjantek w Pałacu Prezydenckim. Słuszne weto. Policjantki mają być na służbie, a minister nie jakiś Copperfield, żeby na gwizdek zamieniać pały na goździki.
Aż wstyd powiedzieć, ale "można było odnieść wrażenie, że to nie spotkanie śmietanki, lecz powiatowy cyrk" ("Rzeczpospolita"), a na publice byle triki robiły "wrażenie nie mniejsze niż perkal i paciorki na amerykańskich Indianach" ("Gazeta"). Ostro napisane, ale słuszne. Z czym do ludu. Mamy za sobą jedenaście lat transformacji ustrojowej i byle kuglarz nie będzie nam robił wody z mózgu. A Teatru Narodowego nie damy zamienić w cyrk, i to powiatowy. Toć Warszawa wielką metropolią jest, o czym świadczy wszystko z wyjątkiem występu Copperfielda. Poza tym wiemy, że "iluzjonista" to od "iluzji", a "iluzja" od łacińskiego illusio, oznaczającego drwinę lub kpinę. A my drwić ani kpić z siebie nie damy. Tym większy wstyd, że na tanie numery Copperfielda nabrali się marszałek Płażyński, było nie było druga osoba w państwie, subtelny intelektualista Gustaw Holoubek i - jakkolwiek by patrzeć - twardo stąpający po ziemi minister Kalisz. A gdyby nie recenzenci, Copperfield miałby oprócz uzasadnionego po swym występie chronicznego uczucia rozbawienia, do którego przyznał się "Wysokim Obcasom", także poczucie satysfakcji, że wszystkich nabrał. Otóż nie wszystkich.
Na przykład ja z góry byłem przygotowany, by dać magikowi odpór i nie dałem tylko dlatego, że nie dostałem biletów. W czym tkwi istota trików Copperfielda? Odpowiedź jest na dwudziestej stronie powieści Dickensa "David Copperfield". Wspomina tytułowy bohater: "Pewnego wieczora siedziałem sam z Peggotty w bawialni przy kominku. Czytałem jej książkę o krokodylach. Nie wiem, czy czytałem tak wyraźnie, czy też biedactwo miało specjalne zamiłowanie do takich historii, dość że gdy skończyłem, Peggotty miała mgliste wyobrażenie, że krokodyle są rodzajem jarzyny". I ten naiwniak, który literackiemu Copperfieldowi ukradł pseudonim, myślał, że wszyscy Polacy to banda idiotów jak Peggotty?
Iluzjonista Copperfield daje 550 przedstawień rocznie i nie musiał wiedzieć, że akurat tym razem chałturzenie wyjdzie mu bokiem. To miasto nie dało się Tuchaczewskiemu, to i Copperfieldowi się oparło. Kamikadze Copperfield chciał oszołomić swoimi sztuczkami ludzi mieszkających w kraju prestidigitatorów. U nas dookoła sami iluzjoniści. Naturalny kandydat prawicy na prezydenta to taki, który w żadnym sondażu nie ma więcej niż 4 proc. poparcia; prezydent, który jeszcze nie jest kandydatem; ma już swój sztab wyborczy pod najlepiej znanym w Polsce adresem (agent JPW 17 - zgłoś się); deklarowany przez premiera nowy początek tłumaczy się na wszystko po staremu; wielkim sukcesem piłkarzy jest ich jednobramkowa porażka; człowiek czysty jak łza, który przez całe życie dostawał w tyłek od komunistów, musi udowadniać przed sądem, że nie jest szmatą; zadowolony z siebie sprawca najohydniejszej zbrodni ostatniego ćwierćwiecza mówi w świetle jupiterów, że życiowo nie jest spłukany, a tak w zasadzie to nie zabił; czterolistna koniczyna symbolizuje milczenie; Najwyższa Izba Kontroli nadaje się do kontroli, a w jej nazwie najprawdziwsze jest tylko kojarzące się z ludowcami słowo "izba". Copperfield sprawił w Warszawie, że zniknęło trzynaście osób? Drobiazg. W AWS zniknęło ponad 200. Przecież gdy Sejm głosował nad Wąsaczem, który uratował się jednym głosem, rzecznik dyscypliny Szkaradek sam powiedział, że klub AWS nie istnieje. Czytam też w "Wyborczej", że amerykański iluzjonista zaprezentował w Warszawie m.in. numer z kaczką, która sikała na publiczność. I to ma być show? Mamy kilka tuzinów takich politycznych kaczek, co na nas sikają dzień w dzień.
Pozostaje jednak uczucie zażenowania, bo z relacji recenzentów wynika, że gdyby nie ich trzeźwość umysłu, nie byłoby wielu, którzy oparli się importowanej lipie. A tymczasem "sala dziękowała artyście, wstając czterokrotnie". A trza było gwizdać. Niestety, prostacy ujawnili swe małomiasteczkowe kompleksy, co recenzenci im wytknęli. Szkoda, że świadectwo gustowi Polaków dawali, oprócz recenzentów, ludzie, którzy na tanie numery reagowali - jak czytam - "ekstazą nawiedzonej sekty". Nie widziałem wprawdzie nigdy sekty, trudno mi sobie wyobrazić sektę nie nawiedzoną, a do tego w stanie ekstazy, ale wiem, o co idzie autorowi. Ludziom z takim poczuciem smaku należy powiedzieć bez ogródek - marsz do kina na "Toy Story" albo do Teatru Guliwer, a nie zanieczyszczać powietrze w Teatrze Wielkim. Nawet, a może szczególnie w rocznicę wejścia Polski do NATO amerykańskiemu imperializmowi iluzjonistycznemu mówimy stanowcze NIE. Guzik nas obchodzi, że gdzie nie pojedzie Copperfield, tylko ochy i achy. My nie gęsi.
Przeżyliśmy jakoś ten niemiły epizod, ale wrażenie niesmaku pozostało. Czy jakimś iluzjonistą musi być zaabsorbowany cały, w sumie niemały kraj, w którym choćby w ów czarny wtorek 7 marca działo się tyle ważnych rzeczy? Na przykład weto ministra spraw wewnętrznych i administracji wobec wizyty policjantek w Pałacu Prezydenckim. Słuszne weto. Policjantki mają być na służbie, a minister nie jakiś Copperfield, żeby na gwizdek zamieniać pały na goździki.
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.