„Sztuka pobierania podatków porównywać można do skubania gęsi: należy wyrwać z niej jak najwięcej piór przy jak najmniejszym syczeniu ptaka”- Jean-Baptiste Colbert.
Benjamin Franklin stwierdził, że na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki. Szczególnie ta ostatnia pozycja, zasługuje na zainteresowanie, bowiem otoczona jest mgłą tajemnicy, a jednocześnie grozą związaną z niezbyt, dla normalnego człowieka, jasnymi działaniami urzędów skarbowych. W pierwszym kwartale każdego roku krążą po Polsce miliony listów z formularzami PIT, miliony ludzi wypełnia, niby proste, a skomplikowane, deklaracje podatkowe. Generalnie, nie powinniśmy narzekać na podatki, wydaje się, że w noc sylwestrową powinniśmy sobie życzyć ich płacenia, bo wysokie podatki oznaczają przecież wysokie zarobki. Nie walczmy zatem z podatkami – podatki to składka na Państwo, które nas edukuje, dba o nasze zdrowie, bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, administrację tego wszystkiego, drogi i mosty, środowisko i dyplomację itp. itp. Bogate państwo, to bogaci obywatele płacący od swojego bogactwa podatki! Z szacunkiem zatem dla podatków, jednak pobudzeni pomysłami naszego współczesnego Robin Hooda z pomysłem by zabrać bogatym, a dać biednym, należałoby się zastanowić nad sensem niektórych operacji podatkowych, z ich kontrefektywnym charakterem oraz z kosztownym poborem. Nie rozwikłamy wszystkich niuansów podatkowych jednym artykułem prasowym, jednak należy podjąć debatę nad uproszczeniem tego systemu.
Najbardziej kontrowersyjnym jest podatek dochodowy. Jego zasadniczą wadą, podkreślaną przez prof. Gniazdowskiego z Centrum Adama Smitha (i w bardziej kontrowersyjny sposób przez pana Korwina-Mikke) i wielu innych, jest jego antyprzedsiębiorczość. Uruchomiony jest cały system by wydusić jak najwięcej podatków z przedsiębiorstw, by tym złym kapitalistom odebrać jak najwięcej. W efekcie nawet najbardziej uczciwi muszą „kombinować” z kosztami, tak by zapłacić jak najmniej tego znienawidzonego CIT-u. Najprostszym rozwiązaniem byłoby likwidacja CIT, szczególnie że przytłaczająca większość tego podatku wpływa do kasy państwowej z dużych korporacji, natomiast małe i średnie przedsiębiorstwa w swojej masie pracują na minimalnym dochodzie i stratach księgowych.
Zwróćmy jednak uwagę (w związku z minionym świętem Urzędu Skarbowego 30 kwietnia) na podatek PIT. W pierwszym kwartale każdego roku poczta dostarcza miliony listów poleconych, poprzedzonych mrówczą pracą księgowych pakujących wypełnione formularze do kopert. Potem następuje następna, mrówcza praca urzędników weryfikujących dane z nadesłanych deklaracji z danymi zapisanymi w komputerach urzędów. To wszystko po to, by rozliczyć daninę od parunastu milionów obywateli za to, że wykonują pracę lub ją wykonywali na rzecz innych. Najśmieszniejsze w PIT jest to, że cała ta armia ludzi „obsługuje”, w gruncie rzeczy, tylko osoby przekraczające próg podatkowy (85,528 tys. rocznie) oraz te osiągające dochody z różnych źródeł – lwia większość PIT jest na papierze, bowiem nie wchodzi na rynek: to czyste obciążenie pracodawcy transferowane w formie zaliczek do urzędu skarbowego. W roku 2016 97% wszystkich płatników tego podatku nie przekroczyło progu podatkowego, 63,5% źródeł podatków to pochodne wynagrodzeń ze stosunku pracy, a 25,5% pochodne emerytur i rent.
PIT jest skomplikowanym podatkiem., obciąża de facto pracodawcę, ale we wszystkich krajach, gdzie PIT obowiązuje, otoczony jest gąszczem dodatkowych przepisów, ulg, zwolnień i restrykcji odnoszących się do pracownika. By przebudować ten podatek lub go zlikwidować, potrzebna byłaby również zmiana mechanizmów finansowania samorządów, gdyż prawie 40% tego podatku przekazywane jest do gmin. Jest sprawą oczywistą, że w dobie komputeryzacji szereg spraw można uprościć, jak na przykład wprowadzenie długo zapowiadanej skumulowanej opłaty wszystkich zobowiązań pochodnych od wynagrodzenia netto (ZUS, składka zdrowotna itd.). Dla pracodawcy liczy się ile musi płacić, dla pracownika ile dostanie „na rękę”. Czyż nie prostszym byłoby rozdzielanie tych wszystkich elementów obciążających wynagrodzenie netto poza pracownikiem i pracodawcą? Mamy przecież komputery! Pracodawca wypłaca pensję i w tym samym momencie przekazuje skumulowane pochodne na odpowiednie konto zbiorcze z jednoczesną informacją do bazy danych urzędu skarbowego i ZUS. Tę usługę powinien wykonywać automatycznie bank przekazujący wynagrodzenie. Zyskujemy pełen automatyzm wypłat, przedsiębiorca jest zmuszony do terminowości zapłat ZUS-owi, mniej przelewów itd. W przypadku wypłat gotówkowych przedsiębiorca działałby w starym skomplikowanym trybie.
Przy sprawie PIT-ów pozostaje do uproszczenia pusty obieg pieniądza związanego z podatkami pracowników sfery budżetowej, emerytów, rencistów i osób pobierających różnorakie zasiłki. Wszystkie te wypłaty obciążone są „daninami” na rzecz skarbu państwa lub instytucji państwowych. Wynagrodzenia w jednostkach budżetowych wynoszą ponad 33 miliardy złotych, wypłaty ZUS i KRUS dla emerytów i rencistów to dobrze ponad 200 miliardów. Z obu tych kwot ten sam budżet, który poprzez swoje instytucje płaci obywatelom, pobiera od nich podatek dochodowy wynoszący ponad 40 miliardów złotych! Można zajrzeć do danych i zobaczyć, że cały podatek dochodowy od osób fizycznych to nieco ponad 83 miliardów (w 2016 r.), zatem prawie 50% wpływów podatkowych z tego tytułu państwo płaci samemu sobie. Przecież nawet zasiłki dla bezrobotnych opodatkowane są tym podatkiem! Można cichutko zapytać: Jakie koszty ponosi społeczeństwo związanymi z obrotem 40 miliardów pustego pieniądza?
Wydaje się, że likwidacja PIT, przynajmniej dla wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej, emerytów, rencistów i odbiorców zasiłków, mogłaby zostać załatwiona jednym aktem prawnym modyfikującym również wypłaty do poziomów wynagrodzeń netto. W tym samym akcie odpisy z PIT na gminy mogłyby być zastąpione przez ekwiwalentną dotację z budżetu państwa wypłacaną przez urzędy skarbowe do urzędów gminnych proporcjonalnie do skumulowanych wynagrodzeń netto tych osób zamieszkujących daną gminę.
No dobrze, ktoś powie. Zgoda co do obrotu pustego pieniądza w przypadku pracowników strefy budżetowej, emerytów, rencistów i pobierających zasiłki, a kapitaliści niech płacą skoro chcą eksploatować pracowników. Nie ma to żadnego sensu, ale z czego ma powstać budżet państwa, jak nie z podatków? Odpowiedź jest prosta. Jest jedna grupa podatków, która związana jest z obrotem gospodarczym – to w polskim przypadku podatek akcyzowy i VAT. O ile podatek akcyzowy to typowy podatek obrotowy nakładany na luksusowe dobra konsumpcyjne lub, jak w przypadku alkoholu i papierosów, na trucizny powodujące w dalszej perspektywie zwiększenie wydatków na służbę zdrowia, to podatek VAT ma znaczenie głębsze. Ten francuski wynalazek wprowadzony w połowie XX wieku stosowany jest obecnie z wyjątkiem USA prawie na całym świecie (jest jeszcze 20 innych wyjątków: Watykan, San Marino, Katar, Kuwejt…). Podatek ten, w odróżnieniu od podatku obrotowego liczonego od przychodu przedsiębiorstwa dotyczy tylko wartości dodanej, a więc wkładu przedsiębiorstwa w obrót gospodarczy.
Mimo teoretycznej prostoty VAT przysparza bólu głowy ministrom finansów, ze względu na możliwości jego omijania lub wyłudzania poprzez fikcyjny obrót towarami. VAT przysparza również o ból głowy przedsiębiorców, bowiem przytłaczająca większość płatności tego podatku odbywa się tak zwaną metodą memoriałową: obowiązek płatności powstaje w momencie wystawienia rachunku. Wprawdzie przedsiębiorstwo ma obowiązek rozliczania się z VAT dopiero w następnym miesiącu lub kwartalnie, ale gdy płatność za rachunek nie nadejdzie może to oznaczać urwanie finansowej płynności, prowadząc w konsekwencji do poważnych zaburzeń. W ustawie o VAT wprowadzono możliwość rozliczania się z tego podatku metodą kasową, to znaczy w momencie, gdy została dokonana płatność, ale dotyczy to tylko „małych podatników”, których sprzedaż nie przekracza 1,2 mln €.
Czy można pobór podatku VAT uprościć? Czy można lepiej zabezpieczyć budżet państwa przed wyłudzeniami w rodzaju karuzel podatkowych? Czy jest lepsze rozwiązanie od wprowadzonego parę lat temu odwrotnego VAT? Wydaje się, że rozwiązaniem uniwersalnym mogłoby być przejście wszystkich operacji poboru i refundacji VAT na rozliczanie kasowe. Wystarczy by banki wprowadziły obok rachunku rozliczeniowego rachunek rozliczający ten podatek. Przekazy pieniężne dla płatnika VAT miałyby dwie pozycje – kwotę netto i brutto, zatem kwota netto wędrowałaby na konto rozliczeń bieżących, a kwota podatku na konto VAT. Przy wypłatach płatnik VAT płaciłby kwotę netto ze swojego konta rozliczeniowego, a kwota podatku kredytowana byłaby z konta VAT. W przypadku braku pieniędzy na koncie VAT pojawiałby się na nim debet, a brakująca kwota pokrywana byłaby z rachunku rozliczeniowego i byłaby zwracana wraz z przelewami od kontrahentów. Od momentu wyzerowania konta VAT, byłoby ono znowu automatycznie zasilane tym podatkiem.Wewnątrzwspólnotowe rozliczenia funkcjonowałyby podobnie, przy czym zlecenie płatnicze do banku musiałoby mieć miejsce na dodatkową informację o kontrahencie zagranicznym, tak by komputer bankowy mógł przekazać informację odpowiednim instytucjom o dokonanej transakcji dla celów statystycznych. VAT w obrocie z krajami z poza UE płacony byłby łącznie z cłem i podatkiem akcyzowym przy imporcie, a przy eksporcie identycznie jak w obrocie wewnątrzunijnym.
Konto VAT przedsiębiorcy byłoby de facto subkontem urzędu skarbowego. W przypadku dodatniego salda, co miesiąc czy kwartał, podatek przesyłany byłby automatycznie na konto urzędu skarbowego. W przypadku sald ujemnych utrzymujących się w długim okresie czasu (np. w wyniku procesu inwestycyjnego) refundacja następowałaby w efekcie procedury negocjacyjnej z urzędem skarbowym – ujemne saldo VAT oznacza, że przedsiębiorstwo nie wnosi wartości dodanej, a zatem jego działalność jest pod znakiem zapytania. Państwo wspierając inwestycje gospodarcze mogłoby ją wspomagać poprzez kredytowanie VAT w pierwszej fazie rozwoju przedsiębiorstwa, który odebrany byłby
w okresie prosperity. Pomoc państwa dla przedsiębiorcy mogłaby ujawniać się również w tym, że VAT zapłacony z konta rozliczeniowego mógłby być kosztem księgowym, a zasilanie
z konta VAT byłoby wtedy przychodem.
Czy warto podnosić sprawy podatkowe właśnie w tej chwili, gdy wchodzi w życie Konstytucja dla Biznesu i otwierana jest przez Prezydenta debata nad nowym kształtem Konstytucji RP? Odpowiedź wydaje się jednoznaczna, szczególnie dla osób rozpoczynających działalność gospodarczą. Obecny system prawny regulujący styk biznesu z administracją państwową jest przerażająco skomplikowany, a wykładnia prawa zależy często od indywidualnych orzeczeń aparatu skarbowego i sądów. By funkcjonować w tym gąszczu przepisów potrzebni są wysoko opłacani doradcy, którzy niejednokrotnie kapitulują wobec wrogiego nastawienia urzędników (przykładem może być historia upadku MGM SA). System poboru podatków winien być prosty, zrozumiały dla wszystkich i prosty w obsłudze. A urzędy mając dobry, przyjazny system będą również przyjazne bo nie będą miały innego wyjścia.
Przedstawione rozwiązania nie muszą być wprowadzane na zasadzie rewolucji, ale poprzez dobrowolne przejście na bardziej efektywny dla przedsiębiorców sposób. Propozycje są korzystne dla wszystkich stron uczestniczących w procesie, najbardziej dla banków, które mogą od operacji pobierać niewielką prowizję, licząc na to, że duży obrót zamieni ją w pokaźny zysk kompensujący nakłady inwestycyjne związane z modyfikacją oprogramowania.