Jeśli coś ma symbolizować powiększającą się przepaść między Europą a Ameryką Trumpa, to jest to właśnie to zdjęcie. Tylko z pozoru jest to wina nieokrzesanego Trumpa, który nie wie, jak się zachować i puszcza głośne bąki przy stole. Tak naprawdę to jest problem głębszy, zdefiniowany zresztą w prostych, żołnierskich słowach na szczycie G7 przez samego prezydenta USA. Wytknął on Europie, że skoro tak się martwi podwyżkami stawek celnych, to on by je chętnie w ogóle zniósł w relacjach handlowych między członkami G7, pod warunkiem rezygnacji przez Europę z dotowania całych gałęzi przemysłu.
Sądząc po nerwowej reakcji Macrona Trump chyba uderzył tym razem we właściwy dzwon. Europa i Ameryka oddalają się od siebie coraz bardziej, bo zaczyna je dzielić znacznie więcej niż tylko Atlantyk. USA są potęgą m.in. dlatego, że mają maksymalnie zderegulowaną gospodarkę. Europa, mimo wielkich ambicji, kategorii wagowej USA osiągnąć nie może właśnie dlatego, że stawia na coś zupełnie innego. Liberalizowanie rynku jest co prawda wpisane w program każdej kolejnej Komisji Europejskiej, ale ten wolnorynkowy pęd jest skutecznie hamowany przez kolejne dyrektywy, wymuszane przez protekcjonizm poszczególnych krajów członkowskich. Sprawa pracowników delegowanych jest tylko jednym z wielu przykładów odwrotu UE od zasad wolnej konkurencji.
Trump zachował się grubiańsko, bo dotąd żaden z jego poprzedników nie traktował Europy z buta. Nerwowe reakcje przywódców europejskich pokazują tylko, że trafił w sedno.