W swoim długim i emocjonalnym liście Dorn chce bronić "swego dobrego imienia". Słusznie. Tyle że od byłego ministra MSWiA, jednego z czołowych strategów PiS, można by się domagać czegoś więcej niż połajanek, ataków na dziennikarzy i skarg do premiera. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jaki był powód jego odejścia z ministerstwa. Skoro ktoś taki jak Dorn deklarował, że zreformuje polską policję, powinien teraz jasno powiedzieć, dlaczego odchodzi. Co zawiodło? Jego plan naprawy? Jego ludzie? On sam?
Zdaniem Lisickiego, list pokazuje tylko, jak ostry był spór Dorna z Januszem Kaczmarkiem, do niedawna prokuratorem krajowym. Tyle że znowu nie wiadomo, na czym on polegał. Polityk PiS sugeruje w liście, że "Rzeczpospolita" uczestniczy w kampanii, która ma go oczernić. Kto miałby ją zorganizować? Premier Kaczyński? Dziwne, że osoba tak inteligentna jak Dorn nie dostrzega absurdalności tego rozumowania. Nie widzi też, że stawiając takie zarzuty, potwierdza tezę swoich dotychczasowych politycznych przeciwników, zgodnie z którą PiS jest partią opętaną przez manię spiskową.
Starając się ustalić istotne powody rezygnacji ministra, dziennikarze "Rzeczpospolitej" wpadli na trop "niejasnych powiązań" Waldemara Jarczewskiego, podwładnego Ludwika Dorna, z Henrykiem Stokłosą. Tę informację podtrzymujemy. Jednak wbrew temu, co twierdzi były minister, "Rzeczpospolita" nie napisała, że Dorn krył Jarczewskiego -zaznacza P. Lisicki.
Sprawa konfliktu Dorna z Kaczmarkiem i Radosława Sikorskiego z Antonim Macierewiczem każe zadać pytanie, czy Jarosław Kaczyński nie traci kontroli nad własną partią. Najwyższa pora, żeby premier publicznie wyjaśnił, co się dzieje w rządzie i jakie były powody obu dymisji. Dziś można odnieść wrażenie, że gabinet Kaczyńskiego znalazł się w ślepym zaułku, a jego ministrowie grzęzną we wzajemnych intrygach - ocenia Paweł Lisicki.