Zwrócił się o to do sądu sam Krawczyk, który chce orzeczenia, że nie był agentem Wojskowej Służby Wewnętrznej, bo choć podpisał zobowiązanie do współpracy, to nigdy jej nie podjął. Wniosek poparł Rzecznik Interesu Publicznego Włodzimierz Olszewski.
"Jestem zdezorientowany tą całą sytuacją i muszę przyznać, że także trochę rozżalony" - mówił Krawczyk dziennikarzom przed posiedzeniem sądu. Powtórzył, że 1982 r., w stanie wojennym, zatrzymano go na ulicy, aresztowano, a potem straszono 3-letnim wyrokiem. W tych warunkach zgodził się podpisać zobowiązanie do współpracy, dzięki czemu mógł wyjść na wolność. Dodał, że o podpisaniu "lojalki" powiedział znajomym.
"Potem, na spotkaniu w kawiarni już wzmocniony psychicznie podszedłem do funkcjonariusza WSW i wyrecytowałem mu formułkę, że odmawiam jakiejkolwiek współpracy i że teraz mogą mnie aresztować" - mówił Krawczyk. Podkreślił, że "w sensie moralnym" uważa, iż nie był współpracownikiem służb specjalnych PRL, dlatego tak wypełnił swe oświadczenie lustracyjne.
W ubiegłą środę prezydent odwołał Krawczyka, odpowiedzialnego w jego kancelarii za sprawy międzynarodowe, przyjmując jego wcześniejszą dymisję umotywowaną względami osobistymi. Krawczyk przyznał, że nie powiedział o sprawie L. Kaczyńskiemu przy powoływaniu go na funkcję w kancelarii.
W środę Krawczyk mówił dziennikarzom, że "być może" powinien był powiedzieć o wszystkim prezydentowi. Dodał, że Lech Kaczyński przyjmując jego wniosek o dymisję zapewnił go, iż uważa, że nie był w istocie współpracownikiem służb specjalnych, lecz ich ofiarą.
Na jawnym dla mediów posiedzeniu sąd skupił się na analizie, czy doszło do "publicznego pomówienia" Krawczyka, co jest warunkiem niezbędnym do wszczęcia postępowania. W swoim wniosku Krawczyk tego nie wykazał, więc sędziowie pytali o to na posiedzeniu.
Krawczyk oświadczył, że dowiedział się, iż ABW, prowadząca postępowanie w sprawie dopuszczenia go do tajemnic, powiadomiła prezydenta o materiałach archiwalnych w jego sprawie i "uzasadnionym podejrzeniu", że Krawczyk był tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL.
"Prezydent zachował się w sposób adekwatny do powziętej wiadomości. Taką informację przekazała mi szefowa gabinetu prezydenta Elżbieta Jakubiak" - mówił Krawczyk, który skierował wtedy do Lecha Kaczyńskiego wniosek o swą dymisję.
"Wiedziałem, że w ciągu kilkunastu, kilkudziesięciu minut na stronach internetowych 'Wprost' ukaże się informacja" - relacjonował sądowi były prezydencki minister. Dodał, że "na za pół godziny" został też umówiony na rozmowę z dwojgiem dziennikarzy tygodnika. Informacja rzeczywiście ukazała się na portalu "Wprost". "Przedrukowały ją największe portale internetowe" - dodał Krawczyk motywując swój wniosek o autolustrację i prosząc, by sąd zbadał jego sprawę jak najszybciej, jeszcze pod rządami obecnej ustawy lustracyjnej.
Rzecznik Włodzimierz Olszewski, także opowiadając się za wszczęciem sprawy podkreślił, że aby sąd podjął taką decyzję, nie trzeba udowadniać związku między pomówieniem i dymisją, lecz między pomówieniem i wnioskiem do sądu - a taki związek w tej sprawie zachodzi.
Sąd wszczął autolustrację i zwrócił się do Instytutu Pamięci Narodowej, by ten jak najszybciej przekazał wszystkie posiadane dokumenty na temat Andrzeja Krawczyka.
"Istnieją wszelkie przesłanki, aby wszcząć postępowanie. Andrzej Krawczyk złożył w grudniu 1997 r. oświadczenie lustracyjne jako dyrektor generalny Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, pełnił też funkcję podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP, która podlega lustracji. Ponadto został publicznie pomówiony w portalu internetowym 'Wprost' i w mediach elektronicznych" - uzasadniał postanowienie składu trzech sędziów Zbigniew Kapiński.
Podkreślił on, że prośba Krawczyka o lustrowanie go według obecnej procedury, to kolejna taka prośba od przedstawiciela władz publicznych, co sąd "przyjmuje z satysfakcją i odnotowuje jako przejaw zaufania do bezstronności, obiektywizmu i profesjonalizmu Sądu Lustracyjnego".
Zarazem sędzia podkreślił, że to nie od sądu będą zależeć terminy merytorycznego rozpatrzenia sprawy, bo dysponentem archiwów jest IPN, a już wcześniej bywały kłopoty z przedłużającymi się kwerendami dokumentów. "W niektórych sprawach na ich zakończenie musieliśmy czekać miesiącami" - dodał sędzia.
"Czekamy na pismo. Odpowiemy na nie zgodnie z normami i procedurami współpracy z Sądem Lustracyjnym" - powiedział rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. Pytany, jak długo może potrwać ta procedura, odparł: "trudno powiedzieć".
Sam Krawczyk po ogłoszeniu orzeczenia nie krył satysfakcji. "Widzę światło w tunelu. To dla mnie jedyna droga, na jakiej mogę się oczyścić" - powiedział.
Także Olszewski uznał postanowienie sądu za "ze wszech miar słuszne", ale ma obawy, czy uda się przeprowadzić cały proces w Sądzie Lustracyjnym oraz z udziałem Rzecznika Interesu Publicznego, bo na mocy nowej ustawy urząd ten podlega likwidacji i ma go zastąpić nowy pion lustracyjny IPN. "Ale to już problem IPN, nie mój" - zakończył.
Prawo do autolustracji ma osoba pełniąca funkcje publiczne, która została "publicznie pomówiona" o związki z tajnymi służbami PRL (funkcja taka jak Krawczyka podlega lustracji). W marcu wchodzi w życie nowa ustawa lustracyjna, likwidująca Sąd Lustracyjny. Jeśli sąd ten wszcząłby proces Krawczyka, a nie zdążyłby wydać wyroku przed swą likwidacją, sprawę przejąłby sąd okręgowy - pod warunkiem, że Sejm przyjmie ostatecznie prezydencką nowelizację lustracji (ma się tym zająć na obecnym posiedzeniu).
Poprzedni Rzecznik Interesu Publicznego Bogusław Nizieński nie zdecydował się na wystąpienie do Sądu Lustracyjnego o lustrację Krawczyka ze swego oskarżenia. Nizieński tłumaczył PAP, że samo tylko zobowiązanie do współpracy, w świetle orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, nie oznacza jeszcze rzeczywistej współpracy i dlatego "nie można było wystąpić z wnioskiem do sądu".pap, ss, ab