SB zarejestrowała ks. Michalika jako agenta w 1975 roku, bez jego wiedzy i zgody. Kościelna Komisja Historyczna uznała, że z punktu widzenia formalno-prawnego nie ma podstaw, by twierdzić o jego rzeczywistej współpracy SB.
Abp Michalik twierdzi, że o tym, iż oficer SB zapisał go jako tajnego współpracownika o pseudonimie "Zefir", dowiedział się o od Kościelnej Komisji Historycznej we wtorek. "Jestem zaskoczony tą informacją, ponieważ znam dobrze swój życiorys, zwłaszcza w tej dziedzinie, do której odnosiłem się zawsze z dezaprobatą" - mówi przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
Poniżej rozmowa z abp Józefem Michalikiem:
- Kiedy ksiądz arcybiskup miał pierwszy kontakt z SB?
Abp Michalik: Pierwszy raz w 1961 roku, kiedy byłem jeszcze klerykiem i przyjechałem na wakacje do rodziców. Dowiedziałem się wówczas, że od 1 stycznia obowiązuje prawo, że każdy człowiek w Polsce musi się zameldować nawet u własnych rodziców. Spotkałem się z zarzutem, że przekroczyłem prawo i że będą kary, konsekwencje. Zaproponowano mi, że uniknę kary, a także rodzice i seminarium, jeśli pójdę na współpracę i zachowam ten fakt w tajemnicy. Odpowiedziałem, że jestem gotów ponieść nawet wysoką karę, nawet pójść do więzienia, ale nie podpiszę żadnej współpracy, bo to nie wchodzi w rachubę. Potem nie miałem kłopotów, ponieważ więcej mi nie proponowano spotkań. Teraz się okazało, że oni wówczas zarejestrowali mnie jako kandydata, jako figuranta. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie ma akt, nie można niczego sprawdzić, natomiast można człowieka obrzucić podejrzeniami lub też wszystkim, czym się chce.
- Kiedy pojawiły się następne propozycje współpracy?
Abp Michalik: Propozycji takich bezpośrednich na współpracę nie było. Natomiast następny moment moich kontaktów był w 1969 roku, kiedy biskup wysłał mnie na studia do Rzymu i musiałem odebrać paszport. Wydano mi wówczas paszport. Była przy tej okazji rozmowa, ale propozycji współpracy nie było.
Następne spotkanie miało miejsce już po studiach, przy którymś wyjeździe do Rzymu, to jeden z pracowników Biura Paszportowego zaproponował mi, wręczając paszport, abym wysłał mu pocztówkę z Rzymu. Oczywiście odmówiłem. Gdy zapytał dlaczego, odpowiedziałem, że my się nie znamy z towarzyskiego spotkania, tylko się znamy z urzędu.
- Czy podczas pobytu za granicą nie miał ksiądz arcybiskup propozycji współpracy?
Abp Michalik: Nie miałem żadnych propozycji współpracy, kiedy przebywałem za granicą.
- W 1975 roku został ksiądz arcybiskup zarejestrowany bez swej jako tajny współpracownik, a trzy lata później skreślony z ewidencji SB. Czy to było wówczas, kiedy ksiądz arcybiskup przebywał w Rzymie?
Abp Michalik: Nie, ponieważ w 1973 roku wróciłem do Polski i do 1978 roku pracowałem w Kurii Łomżyńskiej jako sekretarz biskupa Mikołaja Sasinowskiego i byłem również wicekanclerzem kurii. Natomiast w 1975 roku odszedłem z kurii do seminarium i pracowałem jako profesor seminarium. Jednak prowadziłem pewne agendy biskupa Sasinowskiego, np. korespondencję zagraniczną. Biskup Sasinowski był moim ojcem duchowym i spowiednikiem.
Od roku 1973-1975 roku byłem najbliższym współpracownikiem biskupa Sasinowskiego. Z nim też jeździłem na różne spotkania urzędowe. Później sam musiałem niektóre rzeczy kontynuować, załatwiać wiele spraw wydawniczych, załatwiać pozwolenie na papier, itd. W tym czasie nie było żadnego innego spotkania poza urzędem. Odbywały się one albo w kurii, albo w urzędzie.
- Czy rejestracja księdza arcybiskupa w 1975 roku nie wiązała się z żadnym spotkaniem?
Abp Michalik: Nie umiem tego wytłumaczyć, ponieważ nie wiązała się ona z żadnym spotkaniem, czy też rozmową. Nie było jakichkolwiek rozmów ze mną na ten temat, ani na żadne inne tematy. Dobrze wiedziałem o tym, że tych urzędników mogą interesować różne tematy z życia biskupa, czy też innych księży. I w tym względzie nie byłem naiwny. O każdej rozmowie wiedział biskup i niczego nie ukrywałem, tak, jak i dzisiaj nie mam nic do ukrycia.
- Jakby ksiądz arcybiskup wytłumaczył fakt, że w 1975 roku, SB zarejestrowało go, nadając tytuł tajnego współpracownika o pseudonimie "Zefir"?
Abp Michalik: - Nie umiem tego wytłumaczyć.
- Czy widział ksiądz arcybiskup nazwisko oficera SB, który podpisał się, nadając tytuł tajnego współpracownika?
Abp Michalik: Widziałem to nazwisko, natomiast ono mi nic nie mówi. Nie wiem, czy to jest nazwisko, czy też pseudonim danego oficera SB. Natomiast o "Zefirze" też się dowiedziałem dopiero teraz. Nikt nigdy mi tego nie mówił, że ja mam nazywać się "Zefir". Ja zawsze byłem Michalik i pozostałem sobą.
- Co się działo dalej po 1975 roku?
Abp Michalik: Pracowałem w Seminarium Duchownym i niejednokrotnie wyjeżdżałem za granicę, dlatego, że będąc profesorem wyjeżdżałem do Rzymu, gdzie korzystałem z bibliotek, by przygotować wykłady. Spotykałem się przy okazji odbioru paszportu. I te wszystkie akta są w tej teczce. Nie ma żadnych sprawozdań z tych rozmów. Są tylko notatki, że "był, przekazał paszport". Po kongresie w Portugalii jest notatka, że "odłożono rozmowę".
W teczce IPN, znajdują fotokopie pięciu kartek. Są to rejestry dotyczące mojej osoby, rzekomo jako kandydata, jakiś numer ewidencyjny. I tylko tyle. Nie ma żadnych dokumentów, nie ma żadnych dowodów, ani mojej winy, ani mojej cnoty.
- Z czym się wiązało wyrejestrowanie księdza arcybiskupa w 1978 roku, z jakimś spotkaniem, namową?
Abp Michalik: Nie. W lutym 1978 roku wyjechałem do Rzymu, do pracy w Papieskiej Radzie ds. Świeckich, a wyrejestrowanie miało miejsce we wrześniu. Może tych parę miesięcy było potrzebne komuś do tego, żeby się wykazać. To dla mnie jest odkrycie jakiejś karty, która dla mnie jest nieznana.
Pomodliłem się za tych ludzi, którzy stworzyli mi tę okazję do upokorzenia. Może oni zrozumieją, że mi krzywdy nie zrobili, ale może komuś zrobili większą krzywdę w takiej czy innej formie.
- Czy podanie przez księdza arcybiskupa tej informacji do publicznej wiadomości będzie zachętą dla innych hierarchów sprawujących ważne funkcje w Kościele?
Abp Michalik: - Wolałbym, żeby tego faktu nie było. Całe życie unikałem telewizji i środków przekazu. Nie jestem ani telewizyjną osobą, ani prasową, chociaż sprawuję funkcję przewodniczącego KEP. Całe życie uważałem, że należy stanąć w prawdzie. Uważałem, że muszę to powiedzieć ludziom, dlatego zawsze starał się być wierny ludziom. Ja tym ludziom głosiłem przez całe życie prawdę i przestrzegałem przed manipulacjami, przed uciekaniem przed prawdą. Dzisiaj jest moja prawda ta, o której powiedziałem. Natomiast, czy ona jest przyjemna, czy nieprzyjemna, to jest drugorzędna rzecz. Teraz niech ludzie patrzą na mnie, niech mnie ocenią, odrzucą lub zaakceptują. To już do ludzi należy, bo ja siebie nie mogę czynić lepszym niż jestem.
Rozmawiał Stanisław Karnacewicz