To, co niemożliwe dzisiaj, jutro (no, pojutrze) stać się może codziennością – historia ostatniego półwiecza dowodzi tego przykładnie. Na to, aby historia tak przyspieszyła, złożył się wysiłek wielu ludzi, w tym pyszałkowatego, ale odważnego feudała z parafii św. Brygidy. Ksiądz Jankowski, ostatecznie, pożarty został przez rewolucję, do której sam się przyłożył. Bo po zwycięstwie Solidarności w 1989 r. zaczęliśmy się uczyć nie tylko kapitalizmu, ale też życia w kraju wyrażania emocji, w którym autorytetów nie ma, w którym nie ukrywa się czyichś –częściej cudzych niż własnych – podłych czynów, w którym podstawową formą komunikowania się z innymi jest MEGAoburzenie. Kościół tę rewolucję mentalną, krwawą, przespał. „Nam”, myśli wciąż spora część mężczyzn w sutannach, jakaś cześć się należy „po prostu”, a atakujący „Nas” są niezdrowi. Ludzie związani z Kościołem albo związani w minionych latach z Solidarnością dają jednak do zrozumienia, że z ewentualną obroną ks. Jankowskiego lepiej poczekać.
Być może opisana ostatnio okropna historia nie okaże się potwierdzona, ale jakaś inna, może mniej drastyczna, za to niejedna, pojawi się… Pomnik księdza trzeba będzie najpierw zmniejszyć, potem oddać do konserwacji, a na koniec zapodziać. Gdzie ci wszyscy mądrzy byli 10 lat temu, kiedy kiełkował pomysł stawiania monumentu? Może coś próbowali, interweniowali, ale po prostu „Oni” nie słuchali? Kościół, jak widać, nie ma „sygnalistów”… Uważa, że jakoś to będzie. No będzie, mniej więcej tak: „W ręce policji wpadł groźny gang o międzynarodowych…”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.