Ryszard Wijas pracuje na stanowisku dyrektora generalnego w resorcie pracy od 25 listopada 2006 r. W grudniu sześć dni spędził na urlopie, kolejne dziesięć dni wolnego wziął już w tym roku. W sumie w pracy był więc około 40 dni roboczych. To nie przeszkodziło, by kierownictwo resortu przyznało mu wysoką nagrodę.
Z informacji "ŻW" wynika, że w sumie dyrektor dostał 42 tys. zł nagrody w dwóch ratach. Pierwsza wyniosła 12 tys. zł, kolejna - 30 tys. zł. Wijas zaprzecza: - To nie było aż tyle. A ile? - Nie powiem, bo to informacja, która podlega ustawie o ochronie danych osobowych - odpowiada dyrektor. Według niego, miał prawo do takich nagród na podstawie ustaw o służbie cywilnej i Państwowym Zasobie Kadrowym.
Jan Pastwa, były szef służby cywilnej, jest zdziwiony, że dyrektor robi ze sprawy tajemnicę. - To są publiczne pieniądze i zarówno wysokość jego wynagrodzenia, jak i ewentualnych nagród, powinna być dostępna - komentuje. Te argumenty nie przekonują jednak dyrektora Wijasa. Twierdzi, że jego nagroda i tak jest niczym w porównaniu z tym, jakie pieniądze dostają dyrektorzy departamentów i dyrektorzy generalni w innych urzędach.
- W ministerstwach finansów, gospodarki, rozwoju regionalnego i UKIE dopiero mają konfitury. W porównaniu z nimi, dostaję grosze - mówi Wijas. Dodaje, że gdyby tekst dotyczył nagród, jakie dostają urzędnicy również w innych resortach, wówczas powiedziałby, jaką kwotę otrzymał.
Jego zdaniem, nagrody mu się należały, bo cały ubiegły rok ciężko pracował w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim, a potem - decyzją premiera - został przeniesiony do resortu pracy. - Miałem bardzo dobre wyniki. Uważam, że te nagrody to wyraz podziękowania ze strony Warszawy i Polski za moją pracę - mówi. I dodaje: - Tutaj też siedzę od ósmej do dwudziestej.