W Koalicji Europejskiej awantura o kasę czyli o przysługujący każdemu kandydatowi limit wydatków właśnie się rozkręca. Ci, którzy dostali niski limit chcą się odwoływać, inni liczą na to, że koledzy bez szans na mandaty odstąpią im swoje limity. Cały problem polega na tym, że wydatki na kampanię nie mogą przekroczyć określonego prawem pułapu. A więc poszczególni politycy też nie mogą wydać więcej, niż partia pozwala, bo to grozi odrzuceniem sprawozdania. Rzecz w tym, że – jak twierdzą nasi rozmówcy z Koalicji Europejskiej – szefostwo koalicji a w praktyce Grzegorz Schetyna, lider PO, ustalając limity wydatków poszczególnych kandydatów steruje wynikiem wyborczym. – Schetyna wytypował tych, którzy wybory mają wygrać np. Bartosza Arłukowicza, Dariusza Rosatiego, Ewę Kopacz i oni dostali duże limity kampanijne – mówi polityk PO.
Bartosz Arłukowicz na pytanie ile może wydać na kampanię do europarlamentu uchyla się od odpowiedzi. – Na razie limity wydatków nie są moim problemem, bo kampanie prowadzę wśród ludzi, rozdaję ulotki na ulicy, a do tego nie potrzeba limitów tylko moich rąk. Mój limit to limit siły więc nie mam limitu – twierdzi.
Nasz rozmówca z PO jest pewien, że Ewa Kopacz, jedynka w Wielkopolsce, żeby osiągnąć dobry wynik dostanie prawo wydania około 250 tys. zł i jeszcze partia częściowo jej tę kampanię sfinansuje.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.