Jakub Mielnik: Europejczycy zainteresowali się w końcu Europą

Jakub Mielnik: Europejczycy zainteresowali się w końcu Europą

Parlament Europejski
Parlament Europejski Źródło: Newspix.pl / ABACA
Tradycyjna chadecja i socjaliści sporo stracili w Europie na rzecz liberałów, zielonych albo tradycjonalistów z obsesją muzułmańskiej inwazji.

To jest nawet zabawne, wsłuchiwać się w peany nad zaskakująco wysoką frekwencją w wyborach do europarlamentu. Nie mówię o frekwencji w Polsce. U nas ostre zwarcie między wrogimi sobie obozami powoduje, że do urn wyborczych zaczynają pełznąć nawet ci, którzy wcześniej ledwo kojarzyli, że jest coś takiego jak Parlamentu Europejski. Jednak te zachwyty nad przebudzeniem się poczucia obywatelskiego obowiązku na poziomie europejskim rozbrzmiewają w wielu krajach UE. Bo też rzeczywiście, zainteresowanie elekcją było takie, że pewnie nawet Włodzimierz Cimoszewicz może mieć problem z wygrzebaniem analogii z zakamarków swojej przepastnej pamięci. Europejczycy najwyraźniej w końcu zainteresowali się Europą, uznając, że ich głos może mieć jakieś znaczenie.

To piękny moment dla Unii, choć może dobrze byłoby zastanowić się, dlaczego tak późno do tego przebudzenia dochodzi i jakie są jego przyczyny. Odpowiedź nie brzmi dla idei europejskiej zbyt pochlebnie. Trzeba było bowiem wielkiego kryzysu migracyjnego, brexitu i groźby przejęcia kontroli nad UE przez skrajnych populistów, żeby syci i zadowoleni obywatele Unii postanowili pofatygować się do lokali wyborczych. Nie jestem też pewien, czy ta mobilizacja została wykonana w obronie Europy, jaką znamy, czy przeciwko niej. Euroentuzjaści chcą widzieć w tym ożywieniu politycznym apatycznych zazwyczaj wyborców wielką akceptację dla ich federalistycznych projektów integracji UE. Bo przecież w wielu kluczowych dla UE krajach, jak np. Niemcy, eurosceptycy zostali utrzymani na bezpiecznym marginesie polityki europejskiej. Z drugiej jednak strony w wielu krajach eurosceptyczne ugrupowania zgarnęły całkiem niezłą pulę. Odnieśli nie tylko wymierne, liczone w liczbie mandatów, ale także znacznie trudniej uchwytne, ale nie mniej cenne, psychologiczne zwycięstwa nad przeciwnikami, ostentacyjnie obnoszącymi się ze ślepym uwielbieniem dla każdego, nawet najbardziej absurdalnego przejawu europejskiej integracji.

Wieści o zagrożeniu rychłym zgonem Unii, rozgrzewane do czerwoności w toku kampanii przez partie, kontrolujące UE od dziesięcioleci okazały się równie przesadzone, jak wtedy, gdy Brytyjczycy zabrali się za swój nieszczęsny brexit. Może to jest po prostu niezbędny krok na drodze do zupełnie naturalnej, a nie wymuszonej biurokratycznie integracji? Zamiast wielkiej inwazji Hunów, planujących zniszczenie wielkiego europejskiego skarbu mamy przecież szansę na stworzenie w europarlamencie opozycji, jakiej dotąd tam nie było. Będzie ona krzykliwa i pewnie bardzo irytująca, ale czyż nie takie są opozycyjne ugrupowania w wielu parlamentach narodowych? Hunowie będą upierdliwi, ale w sumie dosyć niegroźni, bo wewnętrznie podzieleni. Dla prawicy to może powód do pełnych goryczy przemyśleń i intensywnych negocjacji, na których efekt trzeba będzie trochę poczekać. Jedno jest już dziś pewne. Epoka pozornych debat i sporów w łonie wielkiej, kochającej się miłością czystą jak łza europejskiej rodziny dobiegła końca. To zresztą zawsze brzmiało fałszywie, dając paliwo każdemu, kto twierdził, że UE jest sztucznym tworem, wymyślonym przez biurokratów, którym wyborcy i ich problemy nigdy nie były potrzebne. Coś w tym było. Typowe w polityce ostre starcie poglądów, programów i idei przygniatane było zgniłymi kompromisami, mającymi zadowolić wszystkich Europejczyków. A zadowolić wszystkich to znaczy nie zadowolić nikogo. Obywatele UE chyba jakoś podświadomie wyczuli, że coś się zmienia i dlatego tak wyjątkowo zainteresowali się eurowyborami. A ponieważ wiele tradycyjnych partii po prostu się zużyło, zaczęli szukać czegoś nowego. Jedni znaleźli to nowe u liberałów, inni u zielonych, jeszcze inni u katolickich tradycjonalistów z obsesją muzułmańskiej inwazji. Czy można uznać za koniec Europy fakt, że europarlament znajdzie miejsce dla pełnej palety politycznych menażerii z całego kontynentu? Ja bym powiedział, że to nie koniec, ale początek zjednoczonej Europy.

Czytaj też:
Joanna Miziołek: Jeśli Koalicja Europejska pójdzie do wyborów w obecnym kształcie, zrobi prezent Jarosławowi Kaczyńskiemu

Źródło: Wprost