Historyk dla „Wprost” o sprawie ks. Tischnera. „To identyczny przypadek jak Marii Kaczyńskiej”

Historyk dla „Wprost” o sprawie ks. Tischnera. „To identyczny przypadek jak Marii Kaczyńskiej”

Maria Kaczyńska
Maria Kaczyńska Źródło: Newspix.pl / Wojciech Grzedzinski
– Jak ktoś dzisiaj pisze, że ksiądz Tischner ma się czegoś wstydzić, że jest jakakolwiek hańba, to ja pytam do cholery, co konkretnie? Gdzie jest jakikolwiek dowód na cokolwiek? – mówi w rozmowie z „Wprost” Maciej Gawlikowski, działacz krakowskiej opozycji, historyk.

Anna Gielewska, „Wprost:” Ks. Józef Tischner został zarejestrowany w dokumentach SB jako kontakt operacyjny w 1983 r., a w 88 r. jako konsultant. Taka sucha informacja znalazła się w jednym fragmencie właśnie wydanej publikacji IPN. Nic więcej nie wiadomo, nie ma materiałów.

Maciej Gawlikowski, działacz krakowskiej opozycji, historyk, dziennikarz i producent telewizyjny: Zajmowałem się działaniami departamentu IV przy okazji pracy nad filmem „Zastraszyć księdza” o księdzu Isakowiczu-Zaleskim. Rozmawiałem wtedy z kilkunastoma SB-kami, w większości z tego departamentu, robiłem też szeroką kwerendę w archiwach. Dane, które zostały opublikowane w tej książce, są prawdziwe – ksiądz Tischner został zarejestrowany najpierw jako KO, potem konsultant. Tylko o czym to świadczy? Wyłącznie o fakcie rejestracji, o niczym więcej.

O tym, że Tischner rozmawiał z SB-kami, opowiadał swoim współpracownikom, znajomym. Prof. Tadeusz Gadacz – jego były asystent – podkreśla, że to nic nowego.

Bezsprzeczne jest, że Tischner z nimi rozmawiał, jak prawie wszyscy księża. Tych rozmów nie ukrywał, o czym mówią różne osoby. To nie był charakter kontaktów, który pozwoliłby SB-kom zarejestrować go jako TW, nadać pseudonim, zażądać składania raportów i wciągnąć do sieci. Ta operacja zakończyła się fiaskiem, więc – być może chcąc się wykazać przed szefami – zapisali go jako KO. Może też założenie takiej sprawy pozwalało im odpowiednio dokumentować rozmowy. Formalnie, zgodnie z resortowymi zasadami, rejestracja jako KO powinna być świadoma, jednak praktyka była różna. Nawet najwięksi onaniści teorii ubeckich, zapatrzeni w normatywy MSW jak w Biblię, przyznają, że bywały liczne wyjątki. Znając bezpiekę z jednej strony, a ks. Tischnera z drugiej – wydaje mi się absolutnie nieprawdopodobne, żeby Tischner miał mieć świadomość jakiejś rejestracji. Gdyby wyrażał jakąkolwiek gotowość współpracy, zostałby zarejestrowany jako TW. Zresztą pamiętajmy o tym, że nikt z ludzi spoza MSW nie znał wtedy takich pojęć jak TW czy KO. To myślenie zupełnie ahistoryczne.

Każdy ksiądz miał teczkę?

Każdy miał TEOK-a, czyli teczkę operacyjną. I te wszystkie TEOK-i zniknęły, znam dwa przypadki zachowanej w komplecie takiej teczki. Andrzej Gwiazda podczas przesłuchania w Sejmie na członka rady IPN powiedział, że teczki wydziału IV zostały w okresie transformacji przekazane Kościołowi. Ta wypowiedź przeszła bez echa, wszyscy ją przyjęli jako naturalną. A czemu po takiej informacji nie wszczęto postępowania karnego? Przecież na mocy ustawy o IPN, każdy kto nie przekaże takich materiałów do zasobu IPN, podlega odpowiedzialności karnej. Poważny facet, który został członkiem rady IPN oficjalnie mówi, że Kościół nielegalnie trzyma te materiały i nikt nie zwraca na to uwagi.

Jest za to gra polityczna, jak wrzucenie 4 czerwca informacji o rejestracji Tischnera jako KO z komentarzem „szkoda”. Ten sam historyk, biograf Lecha Kaczyńskiego, identyczną informację o rejestracji Marii Kaczyńskiej jako KO poprzedził komentarzem: „Maria nie dała się złamać. Być może to właśnie Lech poinstruował ją, w jaki sposób ma się zachować”.

Maria Kaczyńska to identyczna sytuacja jak Tischner. Ta wiedza o Kaczyńskiej była bardzo długo utajniona, także przez cały okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Książka ukazała się później, ale chwała jej autorom, że nie patrząc na reakcje swojego środowiska, opublikowali tę informację. Głównym argumentem za lustracją było zawsze to, żeby służby obcego państwa nie mogły szantażować ludzi na wysokich stanowiskach państwowych. No to pomyślmy, jak było w tym przypadku... Dodajmy jeszcze, że prezydent Kaczyński wywrócił szykowaną wtedy nowelizację ustawy o IPN, co krytykował wówczas ostro prezes instytutu Janusz Kurtyka. Dlatego jak ktoś dzisiaj pisze, że Tischner ma się czegoś wstydzić, że jest jakakolwiek hańba, to ja pytam, do cholery, co konkretnie? Gdzie jest jakikolwiek dowód na cokolwiek? To jest manipulacja. Jak ktoś mnie zapyta, czy ja wiem, czy Tischner był donosicielem, to odpowiem: „Oczywiście nie wiem”. Ale dopóki nie mam żadnego dowodu, że był, to byłbym idiotą, stawiając taki zarzut.

Artykuł został opublikowany w 24/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.