Skorumpowani piłkarze kopią grób polskiemu futbolowi
Aby kupić mecz w polskiej lidze, trzeba wydać co najmniej 200 tys. zł. Za 300 tys. zł można załatwić dowolny, nawet najbardziej nieprawdopodobny wynik. Dorabiają sobie w ten sposób zarówno gwiazdy, jak i przeciętni kopacze: kilku zawodników skorumpowanej drużyny dzieli po równo dolę i zdobywa premie kilkakrotnie większe niż te, które wcześniej obiecał im klub.
Cyrk na murawie
Jeszcze nikt nikogo nie złapał za rękę, ale wszyscy chwytają się za głowy. Orlen Płock ciułający punkty w ogonie tabeli w cztery dni zadziwiająco łatwo rozprawił się z walczącymi o mistrzostwo Wisłą i Legią. Broniący się przed spadkiem Śląsk Wrocław ograł znajdujące się w czołówce Zagłębie Lubin. Ostatni w lidze Górnik Zabrze wygrał z czwartą w tabeli Polonią Warszawa, a kilka dni później nastąpiła spłata długu: Polonia bez wysiłku zremisowała z Górnikiem i zdobyła Puchar Polski uprawniający do udziału w rozgrywkach europejskich. Czy można się dziwić, że ten cyrk na murawie oglądało zaledwie tysiąc widzów?! Kilka dni wcześniej podczas finału Pucharu Niemiec w Berlinie na stadionie kibicowało 70 tys. osób. Zachodnie stadiony są blisko, ale naszą piłkę od europejskiej dzielą lata świetlne.
Kolejka cudów, w której najsłabsze drużyny wygrywały z najsilniejszymi, nie po raz pierwszy wywołała oskarżenia o korupcję i pokazała bezsilność władz sportowych. Janusz Wójcik, były trener reprezentacji, stwierdził, że na osiem ligowych pojedynków zaledwie dwa były "czyste". Później to odwołał. Firmy bukmacherskie zlikwidowały zakłady na podejrzane mecze, a władze PZPN oznajmiły, że rozważają możliwość wstrzymania wypłat nagród. Sponsorzy z branży telekomunikacyjnej i producenci napojów chcą wycofywać z futbolu swoje pieniądze. Kibice wzywają do bojkotu finału rozgrywek, prokurator generalny Lech Kaczyński zapowiada zbadanie prasowych zarzutów, a Janusz Zaorski przygotowuje drugą część filmu "Piłkarski poker". - Jestem zdruzgotany tym, że winą za sytuację w lidze obarcza się PZPN. Zapewniam, że jeśli znajdzie się chociaż jeden dowód korupcji, sprawa zostanie przekazana prokuraturze, a winnych czeka dyskwalifikacja - powiedział Michał Listkiewicz, prezes PZPN.
Dziurawy parasol
- Polski futbol wcale nie jest bardziej brudny niż zachodnioeuropejski. Problem polega na tym, że u nas nigdy nie było prawdziwego śledztwa, żaden piłkarz, działacz ani sędzia nie został ukarany. Dlatego uczestnicy tej gry czują się bezkarni. Jeśli zwykły obywatel ukradnie rower, to nie zajmują się nim przyjaciele ze stowarzyszenia cyklistów, ale policja i prokuratura. Tymczasem w polskiej lidze oszustwo, będące przecież najzwyklejszym przestępstwem, traktowane jest niezwykle ulgowo - mówi zdegustowany kibic, były premier Jan Krzysztof Bielecki.
- Pracodawcy podpisują z piłkarzami wysokie kontrakty, a później nie dotrzymują terminów wypłat. Zawodnicy szukają więc pieniędzy pod stołem. Całym tym biznesem w wielu wypadkach kierują ludzie, których marzenia sprowadzają się do wychowania następcy Jerzego Dudka, bramkarza reprezentacji, którego wartość przez ostatnie cztery lata wzrosła prawie o 6 mln dolarów. Tak dochodowy nie jest żaden inny biznes, więc trudno się ustrzec korupcji - tłumaczy trener Antoni Piechniczek.
Dzięki nowym władzom PZPN, które korzystnie sprzedały prawa do transmisji telewizyjnych, kasy polskich klubów zasilane są ogromnymi pieniędzmi. Kodowana stacja za pięcioletnie prawa do pokazywania meczów naszej ligi zapłaciła 200 mln marek, czyli ponad sześć razy więcej, niż wydano na prawa do transmitowania najbliższych mistrzostw świata. Dzięki temu część drużyn co sezon może liczyć mniej więcej na 4 mln zł. Dla niektórych to połowa rocznego budżetu. Okazało się jednak, że opieka, jaką PZPN otoczył kluby, szkodzi i działaczom, i samym rozgrywkom. Nikt nie chce się pogodzić ze spadkiem z ligi, bo pieniądze są wtedy znacznie mniejsze. Stąd chęć utrzymania klubu w ekstraklasie za wszelką cenę. Stąd także wątpliwości kodowanej telewizji, która nie jest już pewna, czy zrobiła na rodzimej piłce dobry interes.
W polskiej ekstraklasie dochodzi dziś do prawdziwych targów. Jeśli prezes klubu chce, by jego drużyna grała uczciwie, musi podwyższyć premię za zwycięstwo. Tylko wówczas może konkurować z cichymi ofertami przeciwników. Amica Wronki za wygraną otrzymuje 150 tys. zł do podziału. Za remis - połowę tej kwoty. "Przegląd Sportowy" podał, że piłkarze z Wisły, chcąc w łatwy sposób zapewnić sobie tytuł mistrza kraju, zaproponowali zawodnikom Amiki 250 tys. zł za oddanie meczu bez walki. - Kręcili się podejrzani ludzie, chcieli dobić targu, ale albo dawali zbyt mało, albo robili to nieudolnie. Po zwycięstwie naszego zespołu prezes Wojciech Kaszyński nagrodził swoich pracowników za uczciwość i podwyższył premie - mówi jeden z pracowników wronieckiego klubu.
- Zadziwiające wyniki w naszej lidze wynikają z jej słabości. Nie ma w Polsce zdecydowanych faworytów, większość zawodników prezentuje kiepski poziom i dlatego każdy może wygrać z każdym. By przestano spekulować na temat korupcji, konieczne są zmiany w regulaminie, ale nawet najlepszy kodeks drogowy nie zmusi wszystkich kierowców do przepisowej jazdy - mówi Jerzy Engel, selekcjoner reprezentacji.
- Piłkarze mają wszystko w dupie i robią z nas idiotów, ale sami na to zasłużyliśmy. Przez lata tolerowaliśmy handlowanie meczami. Jeden z prezesów wyznał ostatnio, że jego drużyna przegrała tylko dlatego, że on zasnął w trakcie spotkania i nie zdążył załatwić wszystkiego na czas - wyznaje Jan Tomaszewski.
Zbigniew Boniek, wiceprezes PZPN i osoba, dzięki której polskie kluby korzystnie sprzedały prawa do transmisji telewizyjnych, nie chce jednak posądzać wszystkich piłkarzy o korupcję.
- Mówienie o nieuczciwości w futbolu stało się naszą narodową specjalnością. Tymczasem w polskiej lidze każdy może wygrać, bo piłkarze są po prostu słabi. To, że ostatni zespół może pokonać lidera tabeli, nie zawsze świadczy o oszustwie, czasem jest dowodem na piękno sportu - mówi Zbigniew Boniek. Dodaje jednak, że gdyby mógł samodzielnie podejmować decyzje, w tym roku żaden z polskich zespołów nie wystąpiłby w rozgrywkach europejskich.
Nikt, kto gra w piłkę o wielkie pieniądze, nie może o sobie powiedzieć, że jest święty. We Włoszech wybuchła afera totonero - zawodnicy ustawiali wyniki meczów w taki sposób, by wtajemniczeni mogli czerpać krociowe zyski z piłkarskiego totalizatora. Piłkarze Olimpique Marsylia za 44 tys. dolarów kupili przed kilku laty jeden z meczów decydujących o mistrzostwie Francji. W sumie na nielegalne transakcje francuski klub wydał 19 mln dolarów. Bruce Grobbelaar, słynny bramkarz Liverpoolu, był oskarżony o sprzedanie trzech meczów ligowych za ponad 200 tys. funtów. Bukmacherzy z Malezji próbowali przekupić piłkarzy uczestniczących w młodzieżowych mistrzostwach świata. Szwajcarski sędzia Kurt Roethlisberger został dożywotnio zdyskwalifikowany po tym, jak obiecał, że nakłoni innego sędziego do stronniczego sędziowania. Za usługę wziął 100 tys. franków szwajcarskich. W Polsce przed siedmiu laty Legii odebrano tytuł mistrza kraju po ostatnim meczu z Wisłą. Śledztwo umorzono z braku dowodów. Janusz Wójcik, ówczesny trener stołecznej drużyny, do dziś domaga się przeprosin i przywrócenia tytułu.
Transfer do hal
Korupcja w futbolu obecna jest pod każdą szerokością geograficzną. Różnica między polskimi piłkarzami a tymi z europejskiej czołówki polega jednak na tym, że Włosi, Anglicy czy Niemcy od czasu do czasu coś przekręcą, lecz na ogół oferują genialny produkt - najpopularniejszy towar przemysłu rozrywkowego. W Polsce tymczasem prawie nikt nie chce już patrzeć na popisy ligowych kopaczy. Oglądalność meczów ekstraklasy w kodowanej telewizji nie przekracza granicy błędu statystycznego. Na trybunach także pustki. Mimo sprzyjającej pogody co tydzień na wszystkich pierwszoligowych stadionach pojawia się mniej niż 30 tys. widzów! W Anglii czy Hiszpanii tylu kibiców kupuje bilety na jeden mecz drugiej, a czasem trzeciej ligi.
W poszukiwaniu prawdziwych emocji Polacy szturmują teraz koszykarskie hale, śledzą rozgrywki żużlowe, rekordy popularności bije też siatkówka. Na meczach siatkarskiej Ligi Światowej kibice otrzymują rozrywkę na niemal amerykańskim poziomie, niekiedy spotkania są równie widowiskowe jak pojedynki w NBA. Mecze z Rosją obserwowało 9,5 tys. widzów, przed ponad rokiem w katowickim Spodku pojedynki z Jugosławią i Holandią oglądało prawie 12 tys. osób. Zagraniczni trenerzy przyznają, że więcej kibiców siatkówka ma tylko w Brazylii i na Kubie. Podczas każdego meczu na trybunach pomalowani w narodowe barwy ojcowie trzymają na rękach śpiące dzieci. Fani wspomagani finansowo przez Polski Związek Piłki Siatkowej i sponsorów organizują przed meczami własne zgrupowania, na których ćwiczą doping. Grupy siatkarskich kibiców mają własnych liderów, knajpy i medale, które dostają od klubów po zakończeniu rozgrywek. To zupełnie nowa jakość w polskim sporcie. Kibice przeżyją więc bez ligowego futbolu, ale czy piłkarze nie zginą bez kibiców?
Cyrk na murawie
Jeszcze nikt nikogo nie złapał za rękę, ale wszyscy chwytają się za głowy. Orlen Płock ciułający punkty w ogonie tabeli w cztery dni zadziwiająco łatwo rozprawił się z walczącymi o mistrzostwo Wisłą i Legią. Broniący się przed spadkiem Śląsk Wrocław ograł znajdujące się w czołówce Zagłębie Lubin. Ostatni w lidze Górnik Zabrze wygrał z czwartą w tabeli Polonią Warszawa, a kilka dni później nastąpiła spłata długu: Polonia bez wysiłku zremisowała z Górnikiem i zdobyła Puchar Polski uprawniający do udziału w rozgrywkach europejskich. Czy można się dziwić, że ten cyrk na murawie oglądało zaledwie tysiąc widzów?! Kilka dni wcześniej podczas finału Pucharu Niemiec w Berlinie na stadionie kibicowało 70 tys. osób. Zachodnie stadiony są blisko, ale naszą piłkę od europejskiej dzielą lata świetlne.
Kolejka cudów, w której najsłabsze drużyny wygrywały z najsilniejszymi, nie po raz pierwszy wywołała oskarżenia o korupcję i pokazała bezsilność władz sportowych. Janusz Wójcik, były trener reprezentacji, stwierdził, że na osiem ligowych pojedynków zaledwie dwa były "czyste". Później to odwołał. Firmy bukmacherskie zlikwidowały zakłady na podejrzane mecze, a władze PZPN oznajmiły, że rozważają możliwość wstrzymania wypłat nagród. Sponsorzy z branży telekomunikacyjnej i producenci napojów chcą wycofywać z futbolu swoje pieniądze. Kibice wzywają do bojkotu finału rozgrywek, prokurator generalny Lech Kaczyński zapowiada zbadanie prasowych zarzutów, a Janusz Zaorski przygotowuje drugą część filmu "Piłkarski poker". - Jestem zdruzgotany tym, że winą za sytuację w lidze obarcza się PZPN. Zapewniam, że jeśli znajdzie się chociaż jeden dowód korupcji, sprawa zostanie przekazana prokuraturze, a winnych czeka dyskwalifikacja - powiedział Michał Listkiewicz, prezes PZPN.
Dziurawy parasol
- Polski futbol wcale nie jest bardziej brudny niż zachodnioeuropejski. Problem polega na tym, że u nas nigdy nie było prawdziwego śledztwa, żaden piłkarz, działacz ani sędzia nie został ukarany. Dlatego uczestnicy tej gry czują się bezkarni. Jeśli zwykły obywatel ukradnie rower, to nie zajmują się nim przyjaciele ze stowarzyszenia cyklistów, ale policja i prokuratura. Tymczasem w polskiej lidze oszustwo, będące przecież najzwyklejszym przestępstwem, traktowane jest niezwykle ulgowo - mówi zdegustowany kibic, były premier Jan Krzysztof Bielecki.
- Pracodawcy podpisują z piłkarzami wysokie kontrakty, a później nie dotrzymują terminów wypłat. Zawodnicy szukają więc pieniędzy pod stołem. Całym tym biznesem w wielu wypadkach kierują ludzie, których marzenia sprowadzają się do wychowania następcy Jerzego Dudka, bramkarza reprezentacji, którego wartość przez ostatnie cztery lata wzrosła prawie o 6 mln dolarów. Tak dochodowy nie jest żaden inny biznes, więc trudno się ustrzec korupcji - tłumaczy trener Antoni Piechniczek.
Dzięki nowym władzom PZPN, które korzystnie sprzedały prawa do transmisji telewizyjnych, kasy polskich klubów zasilane są ogromnymi pieniędzmi. Kodowana stacja za pięcioletnie prawa do pokazywania meczów naszej ligi zapłaciła 200 mln marek, czyli ponad sześć razy więcej, niż wydano na prawa do transmitowania najbliższych mistrzostw świata. Dzięki temu część drużyn co sezon może liczyć mniej więcej na 4 mln zł. Dla niektórych to połowa rocznego budżetu. Okazało się jednak, że opieka, jaką PZPN otoczył kluby, szkodzi i działaczom, i samym rozgrywkom. Nikt nie chce się pogodzić ze spadkiem z ligi, bo pieniądze są wtedy znacznie mniejsze. Stąd chęć utrzymania klubu w ekstraklasie za wszelką cenę. Stąd także wątpliwości kodowanej telewizji, która nie jest już pewna, czy zrobiła na rodzimej piłce dobry interes.
W polskiej ekstraklasie dochodzi dziś do prawdziwych targów. Jeśli prezes klubu chce, by jego drużyna grała uczciwie, musi podwyższyć premię za zwycięstwo. Tylko wówczas może konkurować z cichymi ofertami przeciwników. Amica Wronki za wygraną otrzymuje 150 tys. zł do podziału. Za remis - połowę tej kwoty. "Przegląd Sportowy" podał, że piłkarze z Wisły, chcąc w łatwy sposób zapewnić sobie tytuł mistrza kraju, zaproponowali zawodnikom Amiki 250 tys. zł za oddanie meczu bez walki. - Kręcili się podejrzani ludzie, chcieli dobić targu, ale albo dawali zbyt mało, albo robili to nieudolnie. Po zwycięstwie naszego zespołu prezes Wojciech Kaszyński nagrodził swoich pracowników za uczciwość i podwyższył premie - mówi jeden z pracowników wronieckiego klubu.
- Zadziwiające wyniki w naszej lidze wynikają z jej słabości. Nie ma w Polsce zdecydowanych faworytów, większość zawodników prezentuje kiepski poziom i dlatego każdy może wygrać z każdym. By przestano spekulować na temat korupcji, konieczne są zmiany w regulaminie, ale nawet najlepszy kodeks drogowy nie zmusi wszystkich kierowców do przepisowej jazdy - mówi Jerzy Engel, selekcjoner reprezentacji.
- Piłkarze mają wszystko w dupie i robią z nas idiotów, ale sami na to zasłużyliśmy. Przez lata tolerowaliśmy handlowanie meczami. Jeden z prezesów wyznał ostatnio, że jego drużyna przegrała tylko dlatego, że on zasnął w trakcie spotkania i nie zdążył załatwić wszystkiego na czas - wyznaje Jan Tomaszewski.
Zbigniew Boniek, wiceprezes PZPN i osoba, dzięki której polskie kluby korzystnie sprzedały prawa do transmisji telewizyjnych, nie chce jednak posądzać wszystkich piłkarzy o korupcję.
- Mówienie o nieuczciwości w futbolu stało się naszą narodową specjalnością. Tymczasem w polskiej lidze każdy może wygrać, bo piłkarze są po prostu słabi. To, że ostatni zespół może pokonać lidera tabeli, nie zawsze świadczy o oszustwie, czasem jest dowodem na piękno sportu - mówi Zbigniew Boniek. Dodaje jednak, że gdyby mógł samodzielnie podejmować decyzje, w tym roku żaden z polskich zespołów nie wystąpiłby w rozgrywkach europejskich.
Nikt, kto gra w piłkę o wielkie pieniądze, nie może o sobie powiedzieć, że jest święty. We Włoszech wybuchła afera totonero - zawodnicy ustawiali wyniki meczów w taki sposób, by wtajemniczeni mogli czerpać krociowe zyski z piłkarskiego totalizatora. Piłkarze Olimpique Marsylia za 44 tys. dolarów kupili przed kilku laty jeden z meczów decydujących o mistrzostwie Francji. W sumie na nielegalne transakcje francuski klub wydał 19 mln dolarów. Bruce Grobbelaar, słynny bramkarz Liverpoolu, był oskarżony o sprzedanie trzech meczów ligowych za ponad 200 tys. funtów. Bukmacherzy z Malezji próbowali przekupić piłkarzy uczestniczących w młodzieżowych mistrzostwach świata. Szwajcarski sędzia Kurt Roethlisberger został dożywotnio zdyskwalifikowany po tym, jak obiecał, że nakłoni innego sędziego do stronniczego sędziowania. Za usługę wziął 100 tys. franków szwajcarskich. W Polsce przed siedmiu laty Legii odebrano tytuł mistrza kraju po ostatnim meczu z Wisłą. Śledztwo umorzono z braku dowodów. Janusz Wójcik, ówczesny trener stołecznej drużyny, do dziś domaga się przeprosin i przywrócenia tytułu.
Transfer do hal
Korupcja w futbolu obecna jest pod każdą szerokością geograficzną. Różnica między polskimi piłkarzami a tymi z europejskiej czołówki polega jednak na tym, że Włosi, Anglicy czy Niemcy od czasu do czasu coś przekręcą, lecz na ogół oferują genialny produkt - najpopularniejszy towar przemysłu rozrywkowego. W Polsce tymczasem prawie nikt nie chce już patrzeć na popisy ligowych kopaczy. Oglądalność meczów ekstraklasy w kodowanej telewizji nie przekracza granicy błędu statystycznego. Na trybunach także pustki. Mimo sprzyjającej pogody co tydzień na wszystkich pierwszoligowych stadionach pojawia się mniej niż 30 tys. widzów! W Anglii czy Hiszpanii tylu kibiców kupuje bilety na jeden mecz drugiej, a czasem trzeciej ligi.
W poszukiwaniu prawdziwych emocji Polacy szturmują teraz koszykarskie hale, śledzą rozgrywki żużlowe, rekordy popularności bije też siatkówka. Na meczach siatkarskiej Ligi Światowej kibice otrzymują rozrywkę na niemal amerykańskim poziomie, niekiedy spotkania są równie widowiskowe jak pojedynki w NBA. Mecze z Rosją obserwowało 9,5 tys. widzów, przed ponad rokiem w katowickim Spodku pojedynki z Jugosławią i Holandią oglądało prawie 12 tys. osób. Zagraniczni trenerzy przyznają, że więcej kibiców siatkówka ma tylko w Brazylii i na Kubie. Podczas każdego meczu na trybunach pomalowani w narodowe barwy ojcowie trzymają na rękach śpiące dzieci. Fani wspomagani finansowo przez Polski Związek Piłki Siatkowej i sponsorów organizują przed meczami własne zgrupowania, na których ćwiczą doping. Grupy siatkarskich kibiców mają własnych liderów, knajpy i medale, które dostają od klubów po zakończeniu rozgrywek. To zupełnie nowa jakość w polskim sporcie. Kibice przeżyją więc bez ligowego futbolu, ale czy piłkarze nie zginą bez kibiców?
Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.