Emanuel Macron ma kolejny problem. Po trwającej od miesięcy fali brutalnych demonstracji przeciwko planom opodatkowania dieslowskiego paliwa, na którym jeździ francuska prowincja, do akcji ruszyli związkowcy. Strajk generalny sparaliżuje dziś cały kraj. Stanie transport publiczny, zamknięta zostanie znaczna część szkół i szpitali. Policja przygotowuje się na 250 demonstracji, z których część może wymknąć się spod kontroli. Wszystko z powodu forsowanej przez Macrona reformy systemu emerytalnego, która w praktyce oznacza wydłużenie czasu pracy.
Jak na polskie warunki w tych zmianach nie ma nic złego, bo obecnie Francuzi przechodzą na emeryturę w wieku zaledwie 62 lat i to dopiero od niedawna, bo jeszcze kilka late temu każdy kończył pracę po 60-tce. Plan Macrona zakłada podniesienie wieku emerytalnego do 64 lat a każdy, kto będzie chciał zakończyć pracę zawodową wcześniej, otrzyma odpowiednio mniej pieniędzy.
Jednak to, co jest normą w Polsce i wielu innych krajach UE, we Francji okazuje się wielkim, ogólnonarodowym problemem. Poparcie dla akcji strajkowej sięga 70 procent i jest najwyższe wśród ludzi poniżej 34 roku życia. Rząd liczy, że mimo bojowych nastrojów społecznych uda się reformę przepchnąć, choć w 1995 roku wielotygodniowy strajk generalny wymusił na rządzie wycofanie się z podobnej reformy. Świadczenia emerytalne kosztują Francję aż 14 procent PKB, co jest jednym z najwyższych wskaźników na świecie. W UE tylko Włosi i Grecy poświęcają więcej na emerytury. Tuż za Francją w Europie jest Portugalia, Austria, Finlandia i Słowenia. Polska jest na ósmym miejscu. Najmniej PKB na emerytury przeznacza Islandia, aż pięć razy mniej niż Polska.
Czytaj też:
Macron, Johnson i Trudeau wyśmiali Trumpa? Ten nazwał premiera Kanady „dwulicowym”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.