Muzyka, fryzury, taniec, kolor skarpetek, nie mówiąc o religijności – wszystko to w czasach PRL wpadało do ideologicznej wirówki. Na łamach partyjnych gazet wydziwiano na „bananową młodzież”, „zabobony”, „dekadenckie wpływy Zachodu”. Wydawałoby się, że dziś politycznym sporom powinny podlegać tylko takie sprawy jak polityka obronna, budżet państwa czy służba zdrowia, bo są one z natury polityczne. Ale obserwacja choćby portali społecznościowych dowodzi, że ideologicznemu upolitycznieniu nadal może ulegać praktycznie wszystko. Przy czym będę pisać bez nazwisk, bardziej chodzi o opis uruchamiania ideologicznego mechanizmu.
Weźmy spór o noworoczne fajerwerki. Ponieważ wśród zwolenników wprowadzenia zakazu odpalania petard znalazło się wielu, nazwijmy to, progresywistów, to stronnicy konserwatyzmu dowodzą, że taki zakaz jest głupi, lewacki, szkodliwy i ograniczający wolność. I tak wojownik czy wojowniczka progresywnej strony zamieszcza zdjęcie swego pieska z napisem „Stop fajerwerkom”, a w zamian wojujący konserwatysta lokuje wpis, że jego piesek, słysząc petardy, rzuca się do wojowniczego szczekania, ale za to panicznie boi się odkurzacza. Po czym kąśliwie pyta, czy miejskie władze zakażą mu używania tego sprzętu. Dalej poszedł pewien ekscentryczny polityk, który opublikował filmik, jak to jego pies szaleje z radości, kiedy mu się odpali przed pyskiem petardę.
Ponieważ ideologom wszystko łączy się z wszystkim, więc w przekonaniu konserwatystów obrona fajerwerków jest walką nie tylko o tradycję, lecz walką z ideologicznymi zwolennikami antropomorfizacji (nadawania ludzkich cech zwierzętom). Czyli m.in. z politykiem głoszącym herezję, że na Sądzie Ostatecznym będą go sądzić świnie które zjadł, panią polityk błyskotliwie pytającą, w czym to niby ludzie są lepsi od dzików, czy inną – niech im będzie, polityczką – twierdzącą, że krowy są gwałcone. I tak oto z lokalnego sporu o fajerwerki tworzy się fundamentalne starcie dwóch ideologii, starcie o wymiarze cywilizacyjnym i globalnym. Tak, jak w PRL sporem o charakterze ideologicznym bywał kolor skarpetek.
Przy czym progresywni przeciwnicy fajerwerków nie umieją się odciąć od ideologizacji sporu, bo trudno im się odciąć od progresywnych polityków uczłowieczających zwierzęta. Przede wszystkim jednak nie potrafią określić właściwszej płaszczyzny problemu skutków odpalania petard. Zamiast eksponowania swych psów, mogliby wysuwać na pierwszy plan tysiące martwych i pokaleczonych ptaków, którymi w całej Polsce są zasłane miejskie chodniki w sylwestrową noc. Mogliby też opisać przypadki osób z zespołem stresu pourazowego czy innymi dolegliwościami sprawiającymi, że hałas jest dla nich bolesnym, a nawet traumatycznym przeżyciem. Wytyczenie takiej płaszczyzny sporu musiałoby utrudnić obronę fajerwerków, bo przecież żaden konserwatywny ideolog dla udowodnienia ich fajności nie odpalałby petardy przy dzięciole lub papudze, nie mówiąc o nadwrażliwym na hałas człowieku.
I tak, zamiast choć trochę rzeczowej dyskusji o tym, czy warto utrzymywać tradycję, czy też jej zaniechać, a może kompromisowo ją modyfikować o propagowanie tzw. cichych fajerwerków, mamy płytką, ideologiczną młóckę. Choć przecież nie każda tradycja musi być kontynuowana, nie każda jest wieczna, stare konie nie muszą się cieszyć w Sylwestra jak dzieci, że huczy i kolorowo błyska. A już taki tradycyjny śmigus – dyngus sam zanika.
Można jednak iść o zakład, że gdyby progresywna strona zaczęła głosić, że lany poniedziałek narusza godność kobiet, to nasza konserwa zaraz zamieściłaby zdjęcia polewania wodą swych szanownych małżonek ku ich demonstracyjnej radości. A gdyby któraś (obojętnie która) z wojujących stron zaczęła twierdzić, że najlepsza na świecie jest zupa pomidorowa, to druga obśmiewałaby to, głosząc wyższość ogórkowej nad pomidorową i doszukując się działań lobby hodowców pomidorów.
Ideologiczny zapęd do upolityczniania jest wygodny, bo zwalnia z analizowania argumentów i przyznania czasem przeciwnej stronie racji. Trochę to jak w dowcipie z czasów PRL, wedle którego gen. Wojciech Jaruzelski, chcąc zaimponować rozgoryczonych stanem wojennym rodakom, poszedł nad Wisłę i zaczął chodzić po wodzie. Widząc to, jeden z wędkarzy zwrócił się do kolegi: – Popatrz, on nawet pływać nie umie.