– Wypomniał panu pan Bielan to, że mówił pan o „murzyńskości” kiedyś w rozmowie – powiedziała Monika Olejnik w „Kropce nad i” na antenie TVN24. – Ale pani znowu cytuje prywatne rozmowy – odpowiedział Radosław Sikorski. Na kolejną próbę poruszenia tego tematu europoseł zareagował przypominając sprawę sprzed kilku miesięcy. – Jakiś czas temu chyba w waszej stacji urzędnik w toalecie żeńskiej zamontował kamery i został za to zatrzymany przez policję. To jest ekwiwalent, tak jakby pani puszczała obraz z tej kamery – tłumaczył europoseł.
– Przepraszam bardzo, te taśmy ujrzały światło dzienne. Nie będziemy udawać, że czegoś nie było – dodała dziennikarka. To dlaczego pani nie puści tej taśmy z toalety żeńskiej? Tu produkt przestępstwa i tam produkt przestępstwa – pytał Sikorski. – Niech się pan tak nie irytuje, mogę spokojnie odpowiedzieć. Chodzi mi to, wie pan, kultura prawna jest w różnych krajach dziwna, taśmy wszędzie są – kontynuowała Monika Olejnik.
– Robi pani to znowu to samo co kiedyś, tzn. pomaga pani przestępcom. Ja byłem ofiarą przestępstwa w tej sprawie. I przestępca siedzi, a ja nie siedzę – stwierdził polityk. – Trzeba było mieć dobre służby, które by sprawdziły czy pomieszczenie nie jest nagrywane. Ale to jest inna historia – podsumowała dziennikarka TVN24.
Afera taśmowa
W czerwcu 2014 r. we "Wprost" ujawniono sześć nagrań, których dokonano w dwóch warszawskich restauracjach – Amber Room oraz Sowa&Przyjaciele. Były to m.in. stenogramy i nagrania rozmów szefa MSW, prezesa Banku Centralnego, byłego ministra transportu oraz Jana Vincenta-Rostowskiego z Radosławem Sikorskim. Do redakcji "Wprost" docierały też wiadomości o kolejnych taśmach. Nagrane miało zostać spotkanie wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem, do którego doszło na początku czerwca. Do ostatniego dotarło "Do Rzeczy" w połowie maja 2015 r.
Po kilku miesiącach okazało się, że istnieje więcej nagrań. Kelnerzy Łukasz N. i Konrad L. powiedzieli prokuratorom, że istniało nagranie rozmowy Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera oraz wiele innych. Oprócz tego, podczas śledztwa w tej sprawie wyszło na jaw, że podsłuchy mogły być zakładane również w dwóch innych warszawskich restauracjach: Ole i Lemongrass, w których wcześniej pracowali kelnerzy z afery podsłuchowej. Po publikacji materiałów przez tygodnik "Wprost", 16 czerwca do redakcji dwukrotnie wkroczyła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Falenta skazany
W związku z aferą w grudniu 2016 roku Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Marka Falentę na dwa i pół roku bezwzględnego więzienia. Falenta został uznany winnym większości zarzutów, m.in. zlecania podsłuchów. Zdaniem prokuratury motywy działania osób związanych z aferą miały „charakter biznesowo-finansowy”. Wyrok uprawomocnił się w 2017 roku. Obrońcy Marka Falenty złożyli kasację do Sądu Najwyższego. W październiku 2018 roku Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił wniosek. 31 stycznia 2019 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie zdecydował, że Marek Falenta trafi do więzienia na 2,5 roku więzienia, tym samym podtrzymał wyrok niższej instancji i odrzucił zażalenia obrońców, którzy wnioskowali o odroczenie wykonania kary ze względu na zły stan zdrowia klienta.
Czytaj też:
Konflikt na linii Sikorski-Szydło. „Pani premier, czekam na pozew”