Mój przyjaciel – tak o Putinie mówił Silvio Berlusconi, gdy spotykał się z nim jako premier Włoch. Nie przeszkadzały mu metody, jakimi rosyjski prezydent rozprawiał się z Czeczeńcami, czy aresztowanie Michaiła Chodorkowskiego. Ważne było, że Italia miała dostęp do rosyjskich ropy i gazu, a włoskie firmy mogły sprzedawać swoje towary na terenie Rosji. Dokładnie taką samą optykę przyjął Romano Prodi w czasie wizyty Putina we Włoszech. Ich spotkanie pełne było pięknych frazesów, uśmiechów i uścisków. Włoski premier wykalkulował to sobie bardzo precyzyjnie: chwilę powdzięczę się do rosyjskiego niedźwiedzia, a w zamian zyskam sympatię włoskich biznesmenów. Więcej zysków niż strat.
Rosja od Włoch leży bardzo daleko, dlatego stosunki między tymi krajami tradycyjnie są bardzo dobre. Podobna odległość dzieli Moskwę od większości stolic europejskich – stąd taki problem ze zrozumieniem u większości państw UE, polskich zastrzeżeń do unijnej polityki wobec Rosji. Putin świetnie to widzi. Wykorzystuje własne możliwości gospodarcze (dostęp do niezwykle chłonnego rynku, duże rezerwy surowców energetycznych) i kupuje sobie wdzięczność Europy, aby ta przymykała oczy na jego rządy. Potem UE nie umie jednym głosem zaprotestować, gdy Moskwa odcina ropę Litwie, zamyka granicę przed polskim mięsem, lub miesza w ukraińskich wyborach. Tu jest wielka rola Warszawy. Musimy jak najgłośniej krzyczeć o tych rosyjskich nadużyciach. Tylko w ten sposób obnażymy politykę Putina – i skompromitujemy unijnych przywódców, którzy się do niego przymilnie uśmiechają.