Jest uwielbiana i szanowana przez obywateli, niezależnie od poglądów politycznych. Zresztą nigdy nie była członkiem żadnej partii.
Gdy jako zafascynowany Islandią kilkunastolatek pierwszy raz trafiłem do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Islandzkiej w Warszawie, z portretu na ścianie spoglądała przystojna (jak mawiała moja babcia) kobieta przepasana szarfą. Niedawno Vigdís Finnbogadóttir obchodziła 90. urodziny, a Islandczycy pokazali, że o niej pamiętają.
Ojciec przyszłej prezydent był inżynierem budownictwa i wykładowcą akademickim, matka – zaangażowaną społecznie pielęgniarką. Po zdaniu egzaminu maturalnego w 1949 r. Vigdís studiowała literaturę francuską na uniwersytecie w Grenoble i na paryskiej Sorbonie, następnie historię teatru na uniwersytecie w Kopenhadze. Wróciła na Islandię, gdzie w dalszym ciągu zgłębiała języki obce. W tak zwanym międzyczasie wyszła za mąż za lekarza, ale po niecałej dekadzie małżeństwo się rozpadło.
Mimo to, w wieku 41 lat, adoptowała córkę. Był to pierwszy przypadek na wyspie, gdy samotnej kobiecie pozwolono adoptować dziecko.
Wybory w 1980 r. wygrała nieznacznie, ale szybko zdobyła uznanie także wśród tych, którzy nie oddali na nią głosu.
Wcześniej była niepozornym, choć ambitnym pracownikiem Teatru Narodowego w Reykjaviku. Uczyła w szkole, prowadziła zajęcia na Uniwersytecie Islandzkim, którego była absolwentką. Dorabiała jak autor tego tekstu: oprowadzając turystów. Z czasem zaczęła uczyć tej sztuki innych, zostając członkiem honorowym Stowarzyszenia Przewodników (posiada legitymację numer 1).
Choć nie była zaangażowana politycznie, w latach 60. i 70. dała się zwieść panującym na wyspie nastrojom antyamerykańskim (dziś historycy badają, na ile były one spontaniczne). W przekonaniu że robi to dla dobra kraju, brała udział w wiecach protestacyjnych przeciwko obecności wojsk amerykańskich na Islandii. Istnienie bazy amerykańskiej w Keflavíku było jednym z głównych tematów debaty politycznej na wyspie przez właściwie cały okres Zimnej Wojny (notabene piszę te słowa w jednym z budynków zamieszkanych dawniej przez żołnierzy USA).
Przypomnijmy, że Islandia była jednym z państw założycielskich NATO (a do dziś jest jedynym członkiem, który nie posiada armii!).
Zatem to w kierunku tej bazy zmierzała, wraz z setkami innych mieszkańców Islandii, młoda Vigdís, idąc 50-kilometrową drogą z Reykjavíku i wznosząc okrzyki: Ísland úr NATO, herinn burt (dosłownie: Islandia z NATO, wojska precz!). Fascynacja niebezpieczną ideologią szybko minęła, później jako pani prezydent unikała jasnych deklaracji jeśli chodzi o politykę międzynarodową, określając się jako pacyfistka i skupiając na promowaniu kraju, na kulturze i gospodarce (w tej kolejności).
Gdy w październiku 1986 r. cały świat obserwował słynne spotkanie na szczycie (w połowie drogi, zatem na Islandii) przywódców dwu mocarstw – prezydenta USA Ronalda Reagana i sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa, jako prezydent-gospodarz nie pozostawiała jednak wątpliwości, po czyjej stronie jest jej sympatia.
O Islandii stało się wtedy głośno, choć miejsce wybrano również dlatego, że łatwiej tu zapewnić bezpieczeństwo, no a chętni do protestowania nie mieli szans tam dotrzeć. Tym bardziej, że decyzja zapadła nagle a Islandia przygotowała szczyt w zaledwie 10 dni! To taki mały kamyczek Islandii w procesie upadku komunizmu na świecie.
Po pierwszej kadencji Vigdís Finnbogadóttir była już tak popularna, że w 1984 i w 1992 r. nie miała żadnego kontrkandydata. Wybory w roku 1988 wygrała zdobywając… 94,6% głosów!
Piątej kadencji nie sprawowała tylko dlatego, że postanowiła oddać się swoim pasjom do języków obcych. Jest autorką wielu przekładów literatury francuskiej.
Rzadko się zdarza, by jakiś wydział czy instytut uniwersytecki został nazwany imieniem żyjącej osoby. Tymczasem w 2001 r. Instytut Języków Obcych Uniwersytetu Islandzkiego otrzymał jej imię. Była prezydent wciąż jest aktywna naukowo, pełni też funkcję ambasadora dobrej woli UNESCO, promując różnorodność językową i zachowanie dziedzictwa.
Z wizytą do Polski nigdy niestety nie dotarła, była jednak w Czechach w 1994 r. Czyżby wygrała pasja do teatru, którą dzieliła z Vaclavem Havlem?
Islandczycy to najwyraźniej krypto-monarchiści. 16 lat urzędowania nie jest rekordem na Islandii, następca Vigdís – Ólafur Ragnar Grímsson – pełnił swoją funkcję przez pięć kadencji. A wszystko wskazuje na to, że i obecny, Guðni Th. Jóhannesson, zostanie z Islandczykami na dłużej, bo wciąż nikt nie odważył się na start w wyborach. Aby zgłosić kandydata na prezydenta, trzeba zebrać co najmniej 1500, a maksymalnie 3000 podpisów. Guðniemu zajęło to... cztery godziny.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.