Oprah Winfrey stała się dla telewidzów swoistym medium, ułatwiającym im odnalezienie się w codziennym życiu
Mam wrażenie, że świat mediów zaczyna się kręcić w odwrotną stronę: zamiast oczekiwanego jeszcze rok temu szybkiego przechodzenia w fazę wirtualną i bujnego rozwoju ambitnych internetowych przedsięwzięć obserwuję wyraźną potrzebę powrotu do mediów tradycyjnych, przede wszystkim drukowanych. Wygląda na to, że przed kolorowymi czasopismami rysuje się nader interesująca przyszłość, choć będą one być może miały nieco inny charakter niż dotychczas. Na pewno tak się stanie, jeśli na dłuższą metę powiedzie się eksperyment... Oprah Winfrey.
Na krótką metę już się powiódł - wydawany przez nią miesięcznik "O", opatrzony podtytułem "The Oprah Magazine", odniósł sukces i przypadł do gustu czytelniczkom. Trzymam w ręku ów ponad 300-stronicowy, pękający od reklam magazyn i czytam przesłanie, wybrane na ten miesiąc przez znaną telewizyjną dziennikarkę: "Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, nawet jeśli bywamy nie dość bystrzy, by to dostrzec".
Bądźmy więc bystrzy i zastanówmy się, dlaczego Oprah, od kilkunastu lat niepodzielnie sprawująca rządy kobiecych dusz dzięki amerykańskiej telewizji, zdecydowała się wydawać pismo (w stopce redakcyjnej czytam wyraźnie: założycielka i dyrektor wydawniczy - Oprah Winfrey). Jej programy telewizyjne to były nie tylko rozmowy o trudnych momentach w życiu zwykłych ludzi, nie tylko wywiady ze znanymi osobistościami i gwiazdami ekranu, ale także dziesiątki porad - jak żyć, co czytać, co jeść, jak się skutecznie odchudzać, co robić z wolnym czasem i o czym rozmawiać z koleżankami. Z roku na rok Oprah przestawała być po prostu prezenterką telewizyjną, a stawała się swoistym medium, ułatwiającym widzom odnalezienie się w codziennym życiu. Postanowiła być filtrem, który obiecuje swoim zwolennikom, że przecedzi chaos świata i poda na talerzu tylko to, co zdrowe i pożywne.
Czyż nie jest to fantastyczne założenie dla ilustrowanego magazynu? Dlaczego więc nie zarobić jeszcze raz na tym samym sukcesie? Dlaczego nie przypieczętować telewizyjnej ulotnej sławy czymś solidniejszym, co da fundament pod trwalszą obecność w kulturze i życiu czytelniczek? Dlaczego na koniec nie dodać sobie prestiżu, udowadniając, że to nie tylko takie sobie telewizyjne gadanie, ale konkretna, oczekiwana przez kobiety treść, warta wydania na nią prawie 4 USD (tyle kosztuje "O")? Myślę, że taki był powód eksperymentu i że taka też była przyczyna tego, iż eksperyment się powiódł. W miesięczniku "O" mamy wszystko to, co znamy z telewizji: gwoździem numeru jest oczywiście wywiad przeprowadzony przez Oprah, poza tym porady lekarzy, jak się stać silniejszą w życiu; jak sobie dać radę, gdy odejdzie mąż; jak walczyć o lepsze warunki pracy, rozumniej zarządzać swoimi pieniędzmi i umieć się sprzeciwić, gdy sytuacja tego wymaga. Poza tym, oczywiście, kilka zwierzeń Oprah z dzieciństwa, jej sugestie na temat ładnych przedmiotów, książek, przepisów kucharskich i modnych ubrań. Po prostu Oprah wie najlepiej, więc trzeba jej słuchać i czytać, co ma do powiedzenia.
To jasne, że gruby tom pisma co miesiąc przygotowują profesjonaliści - zawodowi dziennikarze prasowi - ale starają się, by nic nie uronić z telewizyjnego image’u swojej patronki. Dla pewności na okładce "O" zawsze umieszczają jej zdjęcie. Żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi. I przyznaję uczciwie, że takich sesji Oprah jeszcze nigdy nie miała. W rękach Sante D’Orazio przeistacza się w piękność. Jeszcze i to!
Jak wiadomo, sukces rodzi sukces. Dlatego powodzenie miesięcznika Oprah sprowokowało powstanie kolejnego interesującego czasopisma, zrodzonego z telewizyjnej popularności znanej prezenterki. W kioskach pojawiła się "Rosie". Przepis ten sam: na okładce szefowa i patronka przedsięwzięcia, Rosie O’Donnell (jedna z największych konkurentek Oprah w dziedzinie telewizyjnego talk-show), w środku świat widziany jej oczami. Trzystustronicowy, kolorowy magazyn zaczyna się od złotej myśli Rosie: "Chcemy sprawić, abyście się śmiały, płakały, myślały i może, tylko może, stały się sprytniejsze". Poza tym wywiad z kurującą się po zwalczeniu nowotworu Fran Drescher (dobrze nam znaną odtwórczynią tytułowej roli w serialu komediowym "Pomoc domowa"), porady, jak ułożyć sobie życie z ciężko chorym członkiem rodziny, jak przygotować bukiet na Dzień Matki, jak urządzić mieszkanie (osobiste wskazówki Rosie!) i trochę prywatności - wzruszający felieton Rosie o jej dzieciach i ich szczerym sposobie postrzegania świata. Wszystko to świetnie oprawione przez zawodowców i składające się na kolejne, odnoszące sukces pismo.
Magazyny "O" i "Rosie" to być może początek drukowanej telewizji. Udowadniają one jeszcze raz, że największym skarbem każdego rodzaju mediów są osobowości, które można sprzedać na wiele sposobów. To znak, że wracają dobre czasy dla mediów drukowanych, a telewizja powinna w nich widzieć raczej sojusznika niż zagrożenie. To także nieuchronne pytanie, jaka literka mogłaby się stać tytułem podobnie pomyślanego miesięcznika w Polsce. I dlaczego? Czekam na państwa sugestie.
Na krótką metę już się powiódł - wydawany przez nią miesięcznik "O", opatrzony podtytułem "The Oprah Magazine", odniósł sukces i przypadł do gustu czytelniczkom. Trzymam w ręku ów ponad 300-stronicowy, pękający od reklam magazyn i czytam przesłanie, wybrane na ten miesiąc przez znaną telewizyjną dziennikarkę: "Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, nawet jeśli bywamy nie dość bystrzy, by to dostrzec".
Bądźmy więc bystrzy i zastanówmy się, dlaczego Oprah, od kilkunastu lat niepodzielnie sprawująca rządy kobiecych dusz dzięki amerykańskiej telewizji, zdecydowała się wydawać pismo (w stopce redakcyjnej czytam wyraźnie: założycielka i dyrektor wydawniczy - Oprah Winfrey). Jej programy telewizyjne to były nie tylko rozmowy o trudnych momentach w życiu zwykłych ludzi, nie tylko wywiady ze znanymi osobistościami i gwiazdami ekranu, ale także dziesiątki porad - jak żyć, co czytać, co jeść, jak się skutecznie odchudzać, co robić z wolnym czasem i o czym rozmawiać z koleżankami. Z roku na rok Oprah przestawała być po prostu prezenterką telewizyjną, a stawała się swoistym medium, ułatwiającym widzom odnalezienie się w codziennym życiu. Postanowiła być filtrem, który obiecuje swoim zwolennikom, że przecedzi chaos świata i poda na talerzu tylko to, co zdrowe i pożywne.
Czyż nie jest to fantastyczne założenie dla ilustrowanego magazynu? Dlaczego więc nie zarobić jeszcze raz na tym samym sukcesie? Dlaczego nie przypieczętować telewizyjnej ulotnej sławy czymś solidniejszym, co da fundament pod trwalszą obecność w kulturze i życiu czytelniczek? Dlaczego na koniec nie dodać sobie prestiżu, udowadniając, że to nie tylko takie sobie telewizyjne gadanie, ale konkretna, oczekiwana przez kobiety treść, warta wydania na nią prawie 4 USD (tyle kosztuje "O")? Myślę, że taki był powód eksperymentu i że taka też była przyczyna tego, iż eksperyment się powiódł. W miesięczniku "O" mamy wszystko to, co znamy z telewizji: gwoździem numeru jest oczywiście wywiad przeprowadzony przez Oprah, poza tym porady lekarzy, jak się stać silniejszą w życiu; jak sobie dać radę, gdy odejdzie mąż; jak walczyć o lepsze warunki pracy, rozumniej zarządzać swoimi pieniędzmi i umieć się sprzeciwić, gdy sytuacja tego wymaga. Poza tym, oczywiście, kilka zwierzeń Oprah z dzieciństwa, jej sugestie na temat ładnych przedmiotów, książek, przepisów kucharskich i modnych ubrań. Po prostu Oprah wie najlepiej, więc trzeba jej słuchać i czytać, co ma do powiedzenia.
To jasne, że gruby tom pisma co miesiąc przygotowują profesjonaliści - zawodowi dziennikarze prasowi - ale starają się, by nic nie uronić z telewizyjnego image’u swojej patronki. Dla pewności na okładce "O" zawsze umieszczają jej zdjęcie. Żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi. I przyznaję uczciwie, że takich sesji Oprah jeszcze nigdy nie miała. W rękach Sante D’Orazio przeistacza się w piękność. Jeszcze i to!
Jak wiadomo, sukces rodzi sukces. Dlatego powodzenie miesięcznika Oprah sprowokowało powstanie kolejnego interesującego czasopisma, zrodzonego z telewizyjnej popularności znanej prezenterki. W kioskach pojawiła się "Rosie". Przepis ten sam: na okładce szefowa i patronka przedsięwzięcia, Rosie O’Donnell (jedna z największych konkurentek Oprah w dziedzinie telewizyjnego talk-show), w środku świat widziany jej oczami. Trzystustronicowy, kolorowy magazyn zaczyna się od złotej myśli Rosie: "Chcemy sprawić, abyście się śmiały, płakały, myślały i może, tylko może, stały się sprytniejsze". Poza tym wywiad z kurującą się po zwalczeniu nowotworu Fran Drescher (dobrze nam znaną odtwórczynią tytułowej roli w serialu komediowym "Pomoc domowa"), porady, jak ułożyć sobie życie z ciężko chorym członkiem rodziny, jak przygotować bukiet na Dzień Matki, jak urządzić mieszkanie (osobiste wskazówki Rosie!) i trochę prywatności - wzruszający felieton Rosie o jej dzieciach i ich szczerym sposobie postrzegania świata. Wszystko to świetnie oprawione przez zawodowców i składające się na kolejne, odnoszące sukces pismo.
Magazyny "O" i "Rosie" to być może początek drukowanej telewizji. Udowadniają one jeszcze raz, że największym skarbem każdego rodzaju mediów są osobowości, które można sprzedać na wiele sposobów. To znak, że wracają dobre czasy dla mediów drukowanych, a telewizja powinna w nich widzieć raczej sojusznika niż zagrożenie. To także nieuchronne pytanie, jaka literka mogłaby się stać tytułem podobnie pomyślanego miesięcznika w Polsce. I dlaczego? Czekam na państwa sugestie.
Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.