Na koncie ma wiele tytułów mistrzowskich zdobywanych w czasie międzynarodowych konkursów, występy w Polsce, choćby u boku Krystyny Jandy w „Teatrze Polonia”, ale i na wielu scenach świata. Jako choreograf brał udział w telewizyjnych produkcjach z tańcem w roli głównej. Pasjonat tanga, postać doskonale znana w środowisku.
Mówi, że rok 2020 zapowiadał się obiecująco. – Już w styczniu miałem wszystko „obstawione” do sierpnia. Lekcje indywidualne, warsztaty, występy, spektakl „Tango Piazzola” w teatrze Osterwy w Gorzowie. Ale przyszedł koronawirus, zaczęła się pandemia strachu. A my, jako artyści, zostaliśmy wyłączeni z pracy – wspomina.
– Myślałem, że z tańca będę musiał zrezygnować ze względu na wiek, mam 43 lata, to dużo jak na tancerza. Albo przez kontuzję. Nie przypuszczałem, że pandemia spowoduje zamknięcie gospodarki i rozłoży moją branżę. I to na wiele miesięcy. Stanąłem nad przepaścią, musiałem zrobić krok do przodu – dodaje.
Opowiada, że szybko uświadomił sobie, że sytuacja nie potrwa kilku tygodni, a długie miesiące. I że skoro do marca nikt nie przejmował się ludźmi pracującymi jako freelancerzy, w czasie pandemii to się nie zmieni. – Nie załapałem się na żadną pomoc, nie zatrudniam nikogo, nie mam etatu, moja działalność już od jakiegoś czasu jest zawieszona – wyjaśnia.
Przez moment, jak większość instruktorów tańca, jogi czy fitness, prowadził zajęcia online. Tyle, że ludzie, którzy się na nie zapisywali, chcieli raczej wyrazić swoją solidarność z tancerzami, okazać im wsparcie. Nie było mowy o tym, by choćby zbliżyć się do frekwencji sprzed pandemii. A nawet gdy ta minie, nie wszyscy kursanci wrócą na zajęcia, trudniej będzie zdobywać kolejnych.
Poza tym, jak mówi Piotr Woźniak, dla branży artystycznej charakterystyczna jest sezonowość. – Za chwilę zaczną się wakacje, to koniec sezonu. Co z tego, że zajęcia będą mogły się odbywać w salach treningowych, skoro spragnieni powietrza ludzie, w tym roku bardziej niż kiedykolwiek, wybiorą plener zamiast klimatyzowanej sali. Nie będzie jak nadrobić strat – zaznacza.
Śpiewający kurier
W marcu 2017 roku Marcin Januszkiewicz, absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej, odbierał Grand Prix 38. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Później grał w serialach, pisał piosenki młodym gwiazdom estrady, jeździł po Polsce ze swoim koncertem „Osiecka po męsku”. Mówi, że ciężko pracował, ale spełniał się zawodowo.
Aż przyszła pandemia.
16 kwietnia napisał na Instagramie, że poszedł do „normalnej” pracy. Dodał, że od godziny 6 do 19 rozwozi paczki. „I nie, to nie jest tak, że wcześniej żyłem z głową w chmurach i zarabiałem bajońskie sumy na klepaniu wierszyków śpiewaniu pioseneczek i nie miałem pojęcia, jak wygląda praca większości obywateli, bo mój wyuczony zawód to rzemiosło i naprawdę ciężki kawał chleba (…)”.
Do swoich fanów zaapelował też, by wzięli się do roboty, znaleźli w sobie siłę, by walczyć. – O siebie i o swoich bliskich. I o pracę też. Póki ona jeszcze jest – pisał.
Jako kurier przepracował już dwa miesiące. Paczki rozwozi na warszawskiej Pradze Północ. – Polubiłem tę pracę. Jest wyczerpująca fizycznie, ale odciążyła mnie, pozwoliła mi odpocząć od burzy w moim mózgu, ciągłego posługiwania się emocjami – zaznacza.
– Jeden z moich kolegów-aktorów też został kurierem. Kilku innych mnie pytało o pracę, o to, ile wyciągam. Przyjaciółka, menadżerka modnego lokalu, pracuje jako opiekunka osób starszych – wylicza.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.