Politycy europejscy nieco za daleko się zapędzili w bujaniu w obłokach i traktowaniu budowy Europy jak gry salonowej
Składam z głębi serca płynące podziękowania obywatelom Republiki Irlandii za sporządzenie praktycznej ilustracji rozważań zawartych w felietonach "Palce lizać i w nosie dłubać" (nr 19) oraz "Francja się nudzi" (nr 21). W pierwszym pisałem między innymi, że Europie nie brakuje przyziemnych problemów, które "czekają, aż politycy najwyższej rangi zechcą się nad nimi pochylić, zanim Europa się rozleci, grzebiąc pod swymi ruinami wszystkie, choćby i najbardziej urodziwe pomysły na wspólny rząd federalny". Zwracałem także uwagę na widoczne w sondażach słabe poparcie ludności UE dla rychłego poszerzenia unii i dodawałem: "Naprawdę jest nad czym popracować, zanim roztoczymy przed mieszkańcami Europy wizję federacji". W drugim felietonie, dotyczącym emisji typu "Big Brother", pozwoliłem sobie przypomnieć: "Przeciętny Francuz bynajmniej nie jest taki jak elita. Niektórzy członkowie elity to przeczuwali, teraz jednak jest okazja stwierdzenia tego naocznie i zrozumienia, dlaczego niektóre decyzje i wybory ludu bywają dla niej tak zaskakujące. A także dlaczego niektóre decyzje i wybory elity muszą być tłumaczone dużo bardziej drobiazgowo, niż jej się to wydaje konieczne". Jak wiadomo, nie dotyczy to tylko Francuzów.
Oczywiście sprowadzenie odrzucenia traktatu nicejskiego w irlandzkim referendum do złośliwego "zyg, zyg, zyg - a nie mówiłem?!" nie ma sensu. Nie o to chodzi. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jest to poważny sygnał dla polityków europejskich, iż nieco za daleko się zapędzili w bujaniu w obłokach, umysłowym lenistwie i traktowaniu budowy Europy jak gry salonowej. Wszyscy się zabrali do światłego komentowania futurystycznej koncepcji federacji europejskiej Gerharda Schrödera, a potem do porównywania jej z federacją państw narodowych Lionela Jospina. A tymczasem rzeczywistość leży i kwiczy. Kwiczy głównie na temat rzeczy, którymi nikt nie chce się zająć albo którymi wszyscy boją się zająć. Komu się chciało wyjaśniać Irlandczykom powody, dla jakich mieliby głosować "tak"? Przecież o tym, że od ich odpowiedzi zależał los traktatu nicejskiego, a pośrednio poszerzenia UE, nie dowiadujemy się dopiero teraz. Wszystkie sztaby polityczne doskonale wiedziały o tym od dawna. Jeśli zatem odrzucić spiskowo-paranoidalną (choć nie mającą prawdopodobieństwa zerowego) hipotezę, że zwalenie winy na brzydkich Irlandczyków za opóźnienie niewygodnego i kosztownego rozszerzenia uznano za komfortowe wyjście z sytuacji, pozostaje tylko hipoteza, iż w sztabach tych panowało leniwe przekonanie, że Irlandczycy mają głosować na "tak" i kropka. Nie ma więc co się wysilać na jakieś argumentowanie i szczególne zabiegi. Prasa przyznaje teraz, że nawet w samej Irlandii obóz zwolenników działał przed referendum bardzo niemrawo, a cóż dopiero mówić o Brukseli i innych unijnych stolicach… Czemu się jednak dziwić, skoro i w stolicach najbardziej zainteresowanych krajów kandydujących podchodzono do tego głosowania ze zdumiewającą nonszalancją. Cytowany przez "Życie" anonimowy "członek rządu Jerzego Buzka" powiada: "Nie spodziewaliśmy się tego. Nie śledziliśmy irlandzkiej prasy. To dla nas grom z jasnego nieba". Ważą się losy dokumentu mającego zasadnicze znaczenie dla przyszłości kraju, a rząd nie wie, co w trawie piszczy? Fajnie. Oby tylko się nie okazało, że rząd został podłączony do piorunochronu, tylko o tym nie wie, a sytuację utrudnia to, że nie śledzi prognoz pogody.
Z unijnych kół politycznych napływają teraz pospieszne zapewnienia, że zostanie znaleziony "jakiś sposób" na to, żeby traktat jednak wszedł w życie, a poszerzenie przebiegało - jak to ujął urzędowo optymistyczny Günter Verheugen - "z taką samą szybkością i jakością". Tu się wprowadzi jakieś kosmetyczne zmiany, tam się poczyni drobne ustępstwa wobec Irlandczyków w postaci "specjalnych klauzul", żeby móc przeprowadzić drugie referendum, i sprawa załatwiona. Tylko że politycy się mylą. Tej sprawy nie da się tak załatwić, bo jej istota polega na czymś innym.
Komentatorzy są zgodni co do tego, że Irlandczycy odrzucili traktat nicejski z trzech powodów: nie chcą się dzielić pieniędzmi z uboższymi krajami; nie chcą zmniejszenia swoich wpływów w UE na rzecz większych krajów; nie chcą uwikłania w przyszłą wspólną politykę obronną UE, a więc w jej ewentualne operacje wojskowe. Najbardziej trzeźwe streszczenie postawy tych Irlandczyków, którzy głosowali na "nie", zawiera się zatem w sformułowaniu "egoistyczni skąpi tchórze". To nie krytyka. To konstatacja stanu faktycznego, który istnieje nie tylko w Irlandii. To zmianą tego stanu trzeba się koniecznie zająć, zanim porozmawiamy o drugim referendum, ratyfikacji traktatu nicejskiego, nie mówiąc już o federacji europejskiej. Egoistyczni skąpi tchórze nie zbudują zjednoczonej Europy, choćbyśmy mieli tysiące znakomitych pomysłów na to, jak im to ułatwić od strony formalnej.
Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.