„Jest krew” to książka, w której czytelnik ma okazję zapoznać się z czterema opowiadaniami Stephena Kinga. Pierwsze z nich to „Telefon Pana Harrigana”. Przedstawiona historia pokazuje różne kolory międzypokoleniowej przyjaźni, która połączyła młodego chłopaka i dużo starszego, doświadczonego przez życie mężczyznę. Jak się okazuje, relacji, którą zbudowali, nie ucięła nawet śmierć, a kluczową rolę odgrywa tutaj tytułowy telefon. Niemożliwe? U Kinga nie ma takiego zwrotu.
„Życie Chucka” to opowiadanie w gruncie rzeczy o kontaktach międzyludzkich, o tym, że pod płaszczykiem powierzchowności każdy z nas skrywa emocje, które na co dzień próbuje okiełznać. Jak pokazuje Stephen King, wystarczy jednak splot sprzyjających okoliczności, pojawienie się „zapalnika” i człowiek obnaża się emocjonalnie przed innymi, pokazując swoją prawdziwą twarz.
Kolejny zastrzyk wrażeń daje tytułowe, najobszerniejsze opowiadanie – „Jest krew, są czołówki”. Główną bohaterką jest Holly Gibney, którą czytelnicy Kinga, dobrze kojarzą. Mierzy się ona z własnymi lękami i jest na tropie tzw. outsidera. Ma cel, do którego dąży, nie zwracając uwagi na czyhające w pobliżu niebezpieczeństwo. Cała historia ma dodaną warstwę metafizyczności. Zmieniające się rysy twarzy to cecha, która to potwierdza.
Ostatnie opowiadanie nosi tytuł „Szczur” i jak nie trudno się domyślić – zwierzę, któremu King przypisuje nadprzyrodzone moce, jest bardzo ważną postacią. W tym opowiadaniu poznajemy losy pisarza, który za wszelką – jak się okaże – cenę, chce spełnić swoje zawodowe aspiracje i napisać powieść. Będzie musiał zapłacić za to najwyższą cenę.
King wrzuca w wir
Trzeba przyznać, że Stephen King ma niezwykłą umiejętność natychmiastowego wciągnięcia czytelnika w opisywaną historię, a następnie prowadzi go za rękę, zapoznając z kolejnymi wątkami. Pisarz „wrzuca” czytelnika w środek historii i zdanie po zdaniu wprowadza go w wykreowaną rzeczywistość. Odbiorca na samym początku dostaje szkic, a następnie wspólnie z autorem wykańcza go, nadając kolorytu wraz z poznawaniem bliżej bohaterów, ich przeszłości, sposobów postrzegania świata, osobowości. Czytelnik nie jest pogubiony, choć dzieje się dużo, i krok za krokiem podąża za bohaterami.
We wspomnianym już opowiadaniu „Szczur” Stephen King opisuje losy człowieka, który pragnie napisać powieść. Na tym etapie pojawia się refleksja, ile amerykański pisarz przy tworzeniu tej historii, między wierszami przekazał o sobie. I czy tak jak w przypadku głównego bohatera, King miewa momenty, w których praca nie jest natchnieniem, a katorgą, podczas której poci się, aby znaleźć odpowiednie słowo na nazwanie konkretnych zjawisk, emocji? Jedno jest pewne – Stephen King na brak płodności pisarskiej – w przeciwieństwie do głównego bohatera „Szczura” – nie narzeka.
Przypadek czy zrządzenie losu?
Bardzo wartościowe z punktu widzenia fanów pisarza może być zamieszczenie na końcu książki kilku słów od autora. Stephen King wyjaśnił tam, w jaki sposób pojawiły się pomysły na napisanie konkretnych opowiadań. W niektórych przypadkach koncepcja dojrzewała latami, a inne to całkowity przypadek i nawet autor nie jest do końca w stanie wyjaśnić, co stanowiło inspirację. King jak zwykle nie zaskoczył… Czytelnik pochłania kolejne strony opowiadań błyskawicznie i wciąż chce „więcej i więcej”. Jest tu miejsce na chwile szczęścia, przeplatane jednak grozą i dreszczykiem emocji. Pojawiają się także nadprzyrodzone moce, które dodają wszystkiemu pikanterii.
Czytaj też:
„Oczywiście to bzdura, że czas leczy rany”. Poruszające wyznanie wdowy po antyterroryście