Kaczyński podjął decyzję: przyspieszonych wyborów nie będzie. Nowe „Niedyskrecje parlamentarne”

Kaczyński podjął decyzję: przyspieszonych wyborów nie będzie. Nowe „Niedyskrecje parlamentarne”

Jarosław Kaczyński
Jarosław Kaczyński Źródło: Newspix.pl / BRUNNER
O tym, że rozpisanie przedterminowych wyborów byłoby dla PiS strzałem w stopę i że w SLD więcej jest chęci do pomagania w kampanii Rafałowi Trzaskowskiemu niż Robertowi Biedroniowi.

Jarosław Kaczyński podobno podjął już decyzję, że niezależnie od wyniku wyborów prezydenckich, przyspieszonych wyborów parlamentarnych nie będzie. – Kaczyński straszy swoich koalicjantów i posłów przyspieszonymi wyborami, żeby wzięli się do pracy w czasie kampanii. Ale o takim scenariuszu nie ma na tę chwilę mowy. Po pierwsze, nie myślimy o przegranej w wyborach prezydenckich, a gdybyśmy je przegrali, organizowanie przedterminowych wyborów byłoby dla nas strzałem w stopę – mówi polityk z otoczenia prezesa PiS.

Inny nasz rozmówca dorzuca: – Doświadczenie z rozpisaniem wyborów w 2007 roku powoduje, że wszystkie prawicowe środowiska medialne apelują do Jarosława Kaczyńskiego, żeby drugi raz nie popełniać tego samego błędu. Bo przedterminowe wybory na wypadek przegranej Andrzeja Dudy mogłyby się skończyć przegraną i dużym kryzysem na prawicy – opowiada nasz rozmówca z prawicy.

Przeciąganie sił między Zbigniewem Ziobro i Mateuszem Morawieckim póki co skończyło się wygraną tego drugiego. – Jarosław Kaczyński wciąż ma duże zaufanie do Morawieckiego, bo to on jest dla niego szansą na przyciągnięcie środowisk spoza twardej prawicy. Niewykluczone, że gdyby nawet Andrzej Duda przegrał wybory prezydenckie, to Mateusz pozostałby na stanowisku premiera – mówi nasz rozmówca z PiS. Zresztą już teraz słychać w partii, że za zmiany w rządzie będzie odpowiadał właśnie premier. – Na jesieni Morawiecki ma zrobić rekonstrukcję rządu – twierdzi nasz rozmówca.

Beata Szydło, była premier, w ostatnich tygodniach zaangażowała się w kampanię Andrzeja Dudy. W mediach wciąż nie pojawia się jednak Joachim Brudziński, drugi szef sztabu prezydenta. – Joachim już w styczniu, lutym zapowiedział, że nie będzie pojawiał się w polskich mediach – mówi nam sztabowiec Andrzeja Dudy. Ale nie odpowiada na pytanie, dlaczego Brudziński podjął taką decyzję.

Donaldowi Tuskowi podobno nudzi się w Brukseli. – Szefowanie EPP nie zabiera mu dużo czasu. Ostatnio m. in. zaprosił do siebie na rozmowę Bartosza Arłukowicza i rozmawiał z nim cztery godziny. Byliśmy zaskoczeni, że jest w stanie poświęcić aż tyle czasu na zwykłą rozmowę z europosłem – mówi nasz rozmówca. I dodaje, że Donalda Tuska aż korci, żeby zaangażować się w kampanię Rafała Trzaskowskiego, o czym doskonale wie sztab Andrzeja Dudy. – Dlatego kilka dni temu Duda odpowiedział na tweeta Tuska, pisząc o nim per „cykor”. Chcą go wywołać w kampanii, bo wiedzą, że to może zaszkodzić Trzaskowskiemu – opisuje jeden z naszych rozmówców.

Waldemar Witkowski, lider lewicowej Unii Pracy, dał się poznać 7 milionom Polaków podczas debaty kandydatów w TVP (taką widownię miała ta debata). Witkowski wypadł w niej korzystnie i został okrzyknięty odkryciem na naszej scenie politycznej, choć w polityce działa od dziesiątków lata. Niektórzy komentatorzy uznali nawet że jest polskim Berniem Sandersem. Osoby wtajemniczone w rozgrywki na lewicy twierdzą, że Waldemar Witkowski kandyduje w wyborach prezydenckich tylko po to, żeby obniżyć wynik Roberta Biedronia. Po ubiegłotygodniowej debacie, ma na to spore szanse.

Dlaczego jednak lider Unii Pracy postawił sobie taki cel? Osoby zorientowane w lewicowych układankach twierdzą, że Witkowski został dość nieuprzejmie potraktowany przez lidera SLD, Włodzimierza Czarzastego, przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku. Unia Pracy chciała wtedy przystąpić do koalicji lewicowej licząc na to, że dostanie dwie jedynki na listach, w tym jedną w Poznaniu. Lider SLD jednak się na to nie zgodził, tylko –jak mówi nasz rozmówca – „rzucił Witkowskiemu ochłapy”. – W rezultacie Unia Pracy nie weszła do koalicji, a teraz Witkowski ma jeden cel: obić Biedronia i udowodnić Czarzastemu, że popełnił gruby błąd lekceważąc małą partię lewicową – mówi nasz rozmówca.

Jakby tego było mało, w SLD więcej jest chęci do pomagania w kampanii Rafałowi Trzaskowskiemu niż Robertowi Biedroniowi, który jest kandydatem Lewicy. Polityk pewnej małej partii lewicowej opowiada nam, że z zarządu wojewódzkiego SLD uzyskał spis miejsc, w których można wywiesić baner … kandydata Koalicji Obywatelskiej. – Nawet materiały promocyjne Trzaskowskiego można u nich dostać, a takich zarządów wojewódzkich jest więcej – zarzeka się nasz rozmówca. Jego zdaniem jedyne miejsca, gdzie naprawdę promowany jest Biedroń, to biura poselskie Wiosny.

Nasz rozmówca dodaje, że struktury SLD nie zaakceptowały kandydatury Biedronia, a lider partii, Włodzimierz Czarzasty, na początku był nawet z tego zadowolony bo nie chciał, żeby szef Wiosny osiągnął zbyt dobry wynik (pisałyśmy o tym w ubiegłym tygodniu). – Wtedy mógłby powiedzieć Biedroniowi, że z takim poparciem nie ma co domagać się stanowiska współprzewodniczącego Lewicy – opowiada nasz rozmówca. Rzecz w tym, że jeżeli poparcie dla Biedronia spadnie do poziomu poparcia dla Magdaleny Ogórek sprzed 5 lat (ówczesna kandydatka lewicy na prezydenta zdobyła 2.38 proc. głosów) to wtedy Czarzasty – według naszego rozmówcy – może spodziewać się rozliczeń we własnej partii; tym bardziej prawdopodobnych, że po wyborach prezydenckich ma się odbyć wybór władz, których kadencja wygasła już na początku tego roku.

Z naszych informacji wynika, że na stanowisko Włodzimierza Czarzastego chrapkę ma europoseł Marek Balt. A i Leszek Miller może przypominać, jak to żądano jego ustąpienia ze stanowiska szefa partii po wyniku Ogórek w wyborach prezydenckich. Część baronów wojewódzkich już ostrzy noże czekając na rozstrzygnięcie wyborców. Jeżeli wynik Biedronia będzie gorszy od wyniku Ogórek, to lider SLD musi się liczyć z atakiem swoich partyjnych przeciwników.

Źródło: Wprost