Otóż zazwyczaj w tego typu sytuacjach istnieje co najmniej kilka różnych rozwiązań, które mogą być zastosowane. Jak źle wybierzesz strategię, finał będzie jak ten ze znanego kawału, czyli:
Operacja się udała, ale pacjent zmarł
Nie bardzo rozumiesz, o co chodzi? No dobra, zabieram cię ze sobą na kilka spotkań. Będziesz udawał zadłużonego klienta, a ja będę ci w tych wizytach towarzyszył. Pasuje? No to zacznijmy od twojej historii. Dodam, że podobnych przypadków sporo do mnie trafiło.
Czytaj też:
Poradnik Krzysztofa Oppenheima: Jak wyjść z długów? Oni mają na to sposób
Studium przypadku
Dłużnik – osoba prowadząca jednoosobową działalność gospodarczą. Osoba ta wpadła w problemy finansowe z dwóch powodów: kredyt frankowy z 2008 roku oraz COVID – 19: najpierw czasowy brak przychodów, obecnie duży ich spadek w stosunku do okresu przez zamknięciem gospodarki
Majątek dłużnika
- Mieszkanie o wartości 200 tys. zł, spadek po rodzicach, bez obciążenia hipoteki (lokal wynajęty za kwotę 1500 zł/mies.)
- Dom o wartości 800 tys. zł, obciążony kredytem CHF z Getin Banku, zadłużenie (wedle banku) – 250 tys. CHF. Kredytobiorcą był dłużnik, jako osoba prowadząca działalność gospodarczą. W tym domu mieszka także rodzina dłużnika (żona i dwoje dzieci w wieku szkolnym)
- Ruchomości i sprzęt związane z prowadzoną działalnością gospodarczą
Zobowiązania dłużnika
- Kredyt „frankowy”, spłacany terminowo, rata – ok. 8 tys. zł
- Linia kredytowa na kwotę 300 tys. zł – bank nie chce jej przedłużyć na kolejny okres, ze względu na spadek dochodów dłużnika. Linia prawie w całości wykorzystana
- 2 karty kredytowe z limitem po 50 tys. zł, limity w pełni wykorzystane
- Pożyczka prywatna (u rodziny) na kwotę łącznie 100 tys. zł, taka „na słowo”, bez papierów, czyli oficjalnej umowy pożyczki.
Sytuacja finansowa dłużnika
- Dochody przed COVID-em na poziomie 25 tys. zł/mies., wszystkie kredyty były obsługiwane w terminie
- W okresie zamknięcia gospodarki – brak przychodów, ratunkiem na przetrwanie była pożyczka rodzinna w kwocie 100 tys. zł (opis w pkt.3.)
- Po reaktywacji działalności, znaczący spadek obrotów, obecne dochody na poziomie ok. 10 tys. zł mies.
No to ruszamy w trasę. Odwiedźmy najpierw kancelarię „frankową” – wszak był to początek twoich problemów.
Czytaj też:
Kto jest największym wrogiem dłużników? Odpowiedź zaskakuje
Spotkanie nr 1: w kancelarii od sporów „frankowych”
Okazuje się, że sprawa jak najbardziej się nadaje do poprowadzenia przez kancelarię „frankową”. Dobrze trafiliśmy, bo mają dużo sukcesów w tego typu sporach, szczególnie ostatnio. Koszt poprowadzenia sprawy to 15 tys. zł + VAT, czyli 18 450 zł brutto. Pani Mecenas wylicza, że w przypadku wygranej kwota długu spadnie do ok. 500 tys. zł. Pytam zatem co z innymi długami bankowymi – na ich spłatę może frankowiczowi nie starczyć środków. W tym akurat Pani Mecenas nie pomoże, bo zajmuje się tylko pozwami frankowymi. Poza tym, wiadomo, że długi trzeba spłacać, a przy kredytach złotówkowych nie ma się do czego przyczepić. Więc te sprawy – gdyby doszło do pozwów sądowych – nie będą prowadzone przez Panią Mecenas.
„Jakie są zatem szanse na wygraną w sprawie kredytu w CHF? Przecież dłużnik nie jest konsumentem, a skoro tak, nie możemy pozwać banku o nieważność umowy z powodu klauzul abuzywnych? (niedozwolone postanowienia umowne - red.)” – pytam.
„No tak” – odpowiada Pani Mecenas – „tu szanse są mniejsze na wygraną, ale można zastosować w pozwie inne argumenty, które także dobrze rokują i dają szanse na sukces w sprawie”.
„Jak długo może potrwać proces?” – dopytuję na koniec.
„Pewnie ze 3 lata, bo spraw jest w sądach bardzo dużo”. – odpowiada Pani Mecenas.
A więc 3 lata niepewności, co z tego wyjdzie. Nie brzmi to zachęcająco w opisanej sytuacji. Dodatkowo, wiszą nad głową inne zobowiązania.
Nie pytałem już dalej, tj. na przykład o opłatę sądową, która wynosi dla przedsiębiorców aż 5 proc. wartości przedmiotu sporu. Co prawda istnieje możliwość zwolnienia z tej opłaty, ale jak wynika z moich doświadczeń, sąd rzadko się na powyższe zgadza.
No cóż, Pani Mecenas jakoś nas nie przekonała. Szukamy więc pomocy gdzie indziej.
Spotkanie nr 2: w kancelarii doradcy restrukturyzacyjnego
To też bardzo dobra kancelaria, jak wynika z ich strony www. I chyba bardzo profesjonalna, bo wszystko tu jest „na bogato”, że aż trochę przytłacza… Ale od razu mamy dobre wiadomości – Tarcza 4.0 przewiduje takie przypadki, można się ubiegać o tzw. postępowanie uproszczone, które jest szybsze i tańsze od normalnego.
„Ile trzeba wnieść środków na wstępie?” – pytam doradcę. Dowiadujemy się, że będzie to koszt 20 tys. zł plus podatek VAT. Za tę kwotę doradca przygotuje szczegółowy plan restrukturyzacyjny. Liczy też, że z bankami się dogada, bo często mu się to udaje.
„A co z kredytem frankowym? Jak ten dług wrzucić do działań w sprawie zawarcia układu z wierzycielami?” – pytam.
Tu są dwie możliwości. To jest: albo włączyć to zobowiązanie do układu, ale wtedy trzeba ten dług uznać, albo wejść w spór z kredytodawcą i nie obejmować układem zadłużenia w CHF.
Oba rozwiązania bardzo złe, uznanie długu nie wchodzi w rachubę, a wejście w odrębny spór z kredytodawcą (dodatkowy spory koszt) przekracza możliwości finansowe dłużnika.
„No dobrze, a jak się nie uda zawrzeć układu, to co wtedy?” – pytam na koniec. No więc pozostaje wtedy upadłość likwidacyjna, czyli wyprzedaż majątku dłużnika i spłacenie części długów.
„To się niestety czasem zdarza” – informuje nas doradca. „Czasem, czy bardzo często?” – tego pytania już nie zadaję, bo znam nań odpowiedź… Dodaję tylko na koniec, że od tej wersji na pewno korzystniejsza jest zwykła upadłość konsumencka, pod warunkiem, że dłużnik zamknie działalność gospodarczą.
Tu, jak widać, poszło nam słabo. Zmieniamy więc lokal. I doradcę.
Spotkanie nr 3: w kancelarii od upadłości konsumenckiej
Naszym rozmówcą jest Pan Prawnik. Wygląda naprawdę na fachowca. I mówi z sensem. Na początku rozmowy wspominamy o dwóch poprzednich spotkaniach. I że nic z tego nie wyszło. Okazuje się, że niepotrzebnie traciliśmy czas. W opisanej sytuacji, kiedy przychody są tak słabe w stosunku do zobowiązań – na wejście w układ z wierzycielami nie ma szans. Tu w pełni zgadzam się z Panem Prawnikiem.
Pan Prawnik roztacza przed nami wspaniałą wizję całkowitego pozbycia się długów i rozpoczęcia „Życia II” – z zupełnie czystą kartą, jeśli chodzi o zobowiązania. Nie ma innej opcji, aby pozbyć się długów, tylko upadłość konsumencka to umożliwia. Tu także przytakuję. Ale to nie wszystko, Pan Prawnik wyciąga jeszcze jeden argument. Taki as z rękawa. Ze sprzedaży domu przez syndyka, rodzina upadłego dostanie potężny szmal – może to być nawet około 50 tys. zł! Jest to kwota na 24 miesięcy najmu innego lokum dla ciebie i twojej rodziny.
Więc tym razem dobrze trafiliśmy? – pewnie chciałbyś mnie zapytać. Prawie dobrze, a jak wiemy „prawie” robi czasem sporą różnicę…
Zadaję więc trudne pytanie: „A co z mieszkaniem otrzymanym w spadku, które posiada obecnie dłużnik?”
„Będzie także sprzedane przez syndyka” – odpowiada Pan Prawnik.
No to ja z kolejnym trudnym pytaniem:
„A dług wobec rodziny, czyli 100 tys. zł, które zostało pożyczone na „wirusowe” przetrwanie? Czy ten dług może być spłacony ze sprzedaży mieszkania?” – pytam.
„No nie bardzo” – słyszymy w odpowiedzi – „bo po pierwsze sąd może nie dać wiary, że taka pożyczka została udzielona. A po drugie, dłużnik nie może sobie wybierać wierzycieli, których będzie zaspokajał”.
W końcu wyszło na to, że mimo sprzedaży majątku (całości), należącego do dłużnika, więc pozostaniesz z długiem u rodziny. Trochę słabo, nieprawdaż? Na dodatek, trzeba będzie zamknąć firmę, z której utrzymujesz.
Pytam jeszcze na koniec, czy są jakieś inne rozwiązania? Pan Prawnik kręci głową, informując, że jeśli chodzi o działania systemowe, czyli takie, które są zalecane przez nasze prawo - nie ma lepszego wyjścia z tej trudnej sytuacji, niż skorzystanie z upadłości konsumenckiej. Tu też zgadzam się z przedmówcą.
Dziękujemy bardzo za fachowe rady i wychodzimy od Pana Prawnika. Niestety, także bez entuzjazmu… Czy zatem, rzeczywiście, skazani jesteśmy wyłącznie na wersję nr 3, czyli na upadłość konsumencką? Jako wybór najmniejszego zła?
Odpowiem ci: NIE! Prawdą jest, że nie ma innych, lepszych rozwiązań „systemowych”. Więc może, w opisanej sytuacji, zastosujmy rozwiązanie niesystemowe? Czyli sprzeczne z zaleceniami „systemu”?
Czytaj też:
Poradnik Krzysztofa Oppenheima: Wybierasz się do banku? Trzymaj się za portfel!
Jeśli chcesz poznać moją receptę na opisany case, a przy okazji troszkę zajrzeć do „antywindykacyjnej kuchni”, zapraszam do lektury kolejnego odcinka Poradnika. Ukaże się tenże pod takim oto tytułem:
I ty zostaniesz antywindykatorem!
PS. A może sam wymyślisz strategię najlepszej strategii działania w opisanym przypadku? A potem porównamy kto miał lepszy pomysł: ty, czy ja?
Krzysztof OPPENHEIM: ekspert finansowy, związany z bankowością od 1993 r. Specjalizuje się m.in. w antywindykacji, pomocy frankowiczom oraz zadłużonym przedsiębiorcom, a także w upadłości konsumenckiej. Wiceprzewodniczący Zespołu Roboczego ds. Upadłości i restrukturyzacji, działającego w ramach Rady Przedsiębiorców przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców. Założyciel Fundacji Praw Dłużnika „Dłużnik też Człowiek”.Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.