Dwa lata temu w programie Uwaga! została pokazana wstrząsająca historia byłego ministranta, który oskarżył proboszcza swojej parafii o molestowanie seksualne. - Raz się tak zdarzyło. Prosił mnie, czy mógłby mi ustami dobrze zrobić. Mówiłem, że nie. Podnosiłem go. Ale on już wtedy starał się siłą – opowiadał były ministrant. - Ja jemu seksu oralnego nie robiłem. Waliłem - stwierdził proboszcz. Wówczas ksiądz poprosił reportera, by poszedł z nim do rodziców. - Przeprosić chciałem. Za to, co uczyniłem – oświadczył. W domu rodzinnym duchowny powiedział wprost: - Jak miał osiemnaście lat uprawiałem z nim seks.
Ksiądz porzucił kapłaństwo. Łomżyńska prokuratura rozpoczęła śledztwo. Sprawą proboszcza zajęła się także kuria biskupia. - Polecono rozpoczęcie procesu karno-administracyjnego. Zainteresowany kapłan w międzyczasie poprosił o przeniesienie do stanu świeckiego. Tę decyzję otrzymał, w tym momencie proces został zatrzymany ze strony kościelnej – mówi ks. Jan Krupka, rzecznik Kurii Diecezjalnej w Łomży.
Śledztwo nadal kontynuowała prokuratura i po ponad roku doprowadziła je do finału – kilka tygodni temu Adam S. stanął przed sądem. Dla rodziny byłego ministranta spotkanie z byłym proboszczem okazało się stresującym przeżyciem. Najgorzej zniósł je Tomasz.
- To wszystko znowu wraca. Wspomnienia, jak go musiałem znowu zobaczyć. Dostałem paraliżu ciała. To był bardzo duży stres – przyznaje Tomasz. - To, co on zeznawał nic się nie zbiegało z tym wszystkim, co było – podkreśla Tomasz. Były proboszcz w sądzie unikał spotkania z dziennikarzami. Udało się nam go spotkać po jednej z rozpraw, kilkaset metrów od gmachu sądu. Ale nie chciał rozmawiać.
„Patrzą na nas krzywo"
Tomasz wciąż żyje sprawą. Nie jest mu łatwo odwiedzać rodzinną miejscowość. - Jak wracałem do domu w weekendy, to spojrzenia ludzi były szokujące. Wypisywali różne rzeczy na przystankach. Czasami krzywo się na mnie patrzyli. Tak jakby chcieli zjeść mnie żywcem za to, co zrobiłem, czyli za to, że zabrałem im księdza.
Tomasz podjął pracę i w wiosce spędza niewiele czasu. Na co dzień nie doświadcza tego, co od dwóch lat przeżywają jego rodzice mieszkający w Grądach. - Każdy patrzył się krzywo. W oczy niby ładnie. Przykro mi jest, że ludzie nie wierzą – ubolewa pan Zenon, ojciec Tomasza. - Jeszcze do dzisiaj nie mogę pozbierać się po tym wszystkim. Widać niechęć do nas, czy się przyjdzie do sklepu, czy na ulicy. Widać spojrzenia, ludzie nie muszą nic mówić – dodaje pani Bożena, matka Tomasza.
Mieszkańcy nie chcieli rozmawiać o rodzinie Tomasza. - Idź pan z Bogiem. Dopóki jeszcze ja dobry jestem – oświadczył jeden z mężczyzn. Babcia Tomasza ubolewa, że sąsiedzi myślą, że to ich wina. - Że my chcieliśmy pieniędzy. To nie jest prawda. Nikt nikogo, by nie zaskarżał na takie coś. To nie jest błahostka, że jeden drugiego pobije, to poważna sprawa. On mógł sobie życie odebrać, a ludzie nie wierzą – nie może się pogodzić pani Helena.
Czy rodzina Tomasza próbowała rozmawiać z nowym proboszczem, żeby wytłumaczyć sytuację mieszkańcom? - Po tym incydencie nawet nie chcę iść tutaj do kościoła. Proboszcz niby się zmienił, ale w środku człowieka coś mówi, że nie – przyznaje ojciec Tomasza. - Ja czasami pójdę do kościoła, ale nie daję rady, jeszcze wszystko przed oczami mi stoi. W głowie mam jedną wielką pustkę i tego księdza – dodaje matka Tomasza. Reporter spotkał się z nowym proboszczem, by porozmawiać o tej trudnej dla rodziny Tomasza sytuacji. Duchowny nie chciał nic powiedzieć.
„Nowy proboszcz powinien przeprosić"
Jaka powinna być rola nowego proboszcza w takim środowisku? - Myślę, że gdyby ten ksiądz był głęboko przejęty Ewangelią, która mówi: „Niech mowa wasza będzie tak, tak; nie, nie”, to w jednym ze swoich pierwszych kazań powinien przeprosić. I powiedzieć, dlaczego jest proboszczem, co się stało. I, że trzeba tę sytuację w tej wspólnocie naprawić udzielając wsparcia i pomocy ofierze i jej bliskim – mówi Piotr Szeląg, teolog, prawnik, były ksiądz.
Dwa lata temu kuria obiecywała pomoc. - Nikt się tym nie zainteresował. Zostaliśmy z tym sami, a przydało by się coś takiego – mówi ojciec Tomasza. Czy udzielenie pomocy Tomaszowi i jego rodzinie mogłoby zostać odebrane jako przyznanie się do winy? - Byłoby wyrazem poważnego traktowania Ewangelii. Ale dla niektórych, myśląc w pewnych kategoriach, może wydawać się pośrednim przyznaniem do winy, że rzeczywiście tego typu proceder miał miejsce, czy ma miejsce. Mówię o Ewangelii, bo duchowni w swoim postępowaniu powinni się kierować przede wszystkim myśleniem ewangelicznym. Myślę, że każdy duchowny głęboko w pamięci powinien mieć słowa Chrystusa, który mówi: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Myślę, że ofiary pedofilii są jak najbardziej tymi małymi, którymi powinni interesować się duchowni – zaznacza Piotr Szeląg.
Czytaj też:
Papież mówi o „gorszej zarazie” niż koronawirus. „Podejmijmy wysiłek: żadnych plotek”