Wprost: Czy czas już, zgodnie z tym, co mówi coraz więcej rodziców i nie tylko, na zamknięcie wszystkich szkół w Polsce i przejście na nauczanie zdalne?
Katarzyna Hall: Co najmniej od kilku tygodni dyrektorzy szkół powinni mieć pewną swobodę działania. To nie jest tak, że w każdej szkole jest identyczna sytuacja. Lokalnie sytuacja epidemiczna bywa bardzo zła, ale zdarza się też lepsza. Znam, niestety, bardzo konkretne przykłady szkół, w których jest duża liczba zakażeń. Wśród kadry i w rodzinach uczniów są decyzje o kwarantannie, a przez trudności m.in. w kontakcie z sanepidem, dyrektor bywa sparaliżowany decyzyjnie. Tymczasem dyrektor, podejmując odpowiednio wcześnie decyzję o tym, że część grup będzie miała część zajęć zdalnie, mógłby uratować organizację pracy w placówce. Nauczyciele skierowani na kwarantannę mogliby wtedy pracować zdalnie. Jeśli nie ma pozwolenia na taką formę, wszystko trzyma się ledwo na doraźnych zastępstwach i dyrektorzy są w tragicznej sytuacji, bo nie ma kim wypełniać luk i w pewnym momencie nie ma już nikogo do opieki nad dziećmi. Takie decyzje powinny być sprawniej i szybciej podejmowane, wtedy, kiedy są potrzebne.
Dyrektor po prostu wie lepiej, co w danej szkole jest możliwe. Wie jak czują się jego ludzie i jakie są zagrożenia. Też ważne jest, żeby dzieci z najmłodszych klas miały opiekę i żeby nie wyłączać tych klas, jeśli tylko się da.