„Dobrze, że protestują. Ale te nagie biusty?!” „Słusznie, że walczą o swoje, ale dlaczego robią z tego imprezę?”, „Kościoły? To się nie godzi, nawet w przypadku walki o prawa człowieka”, „Rozumiem ich oburzenie, szkoda, że dołącza się do kobiet wielu, którzy chcą się wyżyć, dać upust kumulowanym w czasie pandemii emocjom”. „Udostępnianie prywatnych adresów kobiet, pro ludzi związanych z obozem władzy, by tłum pod ich oknami urządzał demonstracje, jest przegięciem. Ale popieram protesty”.
Słyszę i czytam od wielu dni, pewnie dlatego mam wrażenie, jakbym siedziała na widowni odbywającego się z przytupem ogólnopolskiego festiwalu symetryzmu. Tylko zamiast podrywać się do oklasków, muszę opanowywać mdłości.
Czasownik na „w”
W poniedziałek rano też zadzwoniłam do profesora Bralczyka i też (bo nie tylko ja na to wpadłam) zadałam pytanie o wulgarny język używany na ulicach w związku z protestami kobiet wywołanymi orzeczeniem TK. W końcu to jeden z głównych argumentów na „nie” światopoglądowych symetrystów, wkurzonych na orzeczenie, jednocześnie brzydzących się językiem z rynsztoka, wszak podobno damom nie przystoi.
I usłyszałam: Nie wydaje mi się, żeby one przyczyniały się do dobrych zjawisk. Jestem przeciwko. Dobrze jest, jeżeli wulgaryzmy się nie pojawiają, a jeśli już, to powinny być użyte w konkretnym celu i kontekście, by racja zastosowania była widoczna. Jeśli jednak mamy do czynienia z tym czasownikiem na „w”, bez nawet podania kontekstu, ani przyczyny, ani adresata, to tylko emanacja agresji.
Pan profesor nie pozwolił mi się odnieść do swojej wypowiedzi, a chciałam zauważyć, że nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek miał problem z identyfikacją adresata słynnego „wypierdalać”. A w zasadzie raczej adresatów. Moim zdaniem także kontekst i przyczyna sięgnięcia przez protestujących po właśnie to słowo, też są jasne.
Dlaczego więc kobiety maszerujące kolejny dzień z rzędu po ulicach polskich miast, miałyby gryźć się w język? Bo co, bo urażą czyjekolwiek uczucia, bo narażą dzieci na demoralizację? Serio?
To co w takim razie z antyaborcyjnymi ciężarówkami ze zdjęciami płodów, parkowanymi tu i ówdzie, najczęściej w komunikacyjnych centrach, by nikt ich nie przeoczył? Co z homofobicznymi hasłami, wygłaszanymi przez czołowych polskich polityków. Ba! Hierarchów kościelnych?
Dlaczego dziś protestujący mają zachowywać poprawność, podczas gdy druga strona (rządzący, kościół, prawicowe media i organizacje) od lat serwują nam prawdziwy popis językowego rynsztoka? Dlaczego kobiety po raz kolejny mają zostać sprowadzone do grzecznych panienek, którym „nie wolno”?
Mam dość symetryzmu światopoglądowego, poprawności politycznej, podwójnych standardów.
PS
Mam jeszcze kilka pytań: Jak można w imię trendujących w mediach społecznościowych hasztagów, stawać po stronie kobiet (choć w rzeczywistości nie ma się pojęcia, o co w tej całej sprawie chodzi) jednocześnie reklamując batony i ciepłe płaszcze?
Czytaj też:
Klaudia El Dursi zareklamowała produkt, wylał się hejt. „Trwa protest kobiet, nie bądź obojętna”
Jak można popierać Strajk Kobiet, równolegle promując swoją erotyczną powieść, z której aż kipi od wątków dotyczących przemocy seksualnej wobec kobiet właśnie? Tak, to jest wojna. I nie powinno być przyzwolenia na to, by któraś z pseudoaktywistek z sieci lała wodę na młyn polskiej prawicy. Pani Blanko Lipińska, drogie panie instagramerki występujące w roli słupów reklamowych: Paniom już dziękujemy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.