Eberhard Mock to fikcyjna postać stworzona przez Marka Krajewskiego na potrzeby cyklu powieści. Funkcjonariusz wydziału kryminalnego policji w Breslau w kolejnej książce znowu pochyli się nad nietypową sprawą. Najnowsza pozycja Krajewskiego, która na rynku wydawniczym pojawiła się w październiku, była zapowiadana jako opisująca „najmroczniejsze śledztwo Mocka”. I trudno sprzeciwić się temu twierdzeniu.
Marek Krajewski w książce pt. „Moloch” wrzuca czytelnika w wir zdarzeń, które rozgrywają się w 1928 roku. W szpitalu psychiatrycznym Eberhard Mock spotka się z byłą kochanką. Hedwig Rauchfuss wpadła w stan „quasi-katatoniczny” po tym, jak jej dzieci zostały porwane w tajemniczych okolicznościach. Drogi byłych kochanków na nowo się splatają w ramach śledztwa.
Ważnych osi narracji, dzięki którym poznajemy kolejne aspekty śledztwa, tak jak i bohaterów, jest wiele. Swoją dawkę emocji dołoży m.in. Rudolf Smorawe, który już na początkowym etapie będzie nośnikiem ważnych informacji. Wraz z nim czytelnik przedziera się przez opary tajemniczości, które zaprojektował Marek Krajewski, a rozwój dalszych wydarzeń spowoduje, że atmosfera będzie już tylko stawała się cięższa.
Okultyzm, wyuzdane praktyki seksualne oraz ludzie, którzy są pozbawieni moralności. Z każdą chwilą niewidzialna pętla na szyi Mocka zdaje się zacieśniać, co spowoduje, że sam, będąc na tropie prawdy, znajdzie się w skrajnym niebezpieczeństwie. Oliwy do ognia dolewa fakt, że na aktach książkowych pojawiają się znane miejskie osobistości. Żywe jest wciąż pytanie, czy coś zatrzyma Mocka przed rozwiązaniem zagadki. I czym też jest tytułowy moloch?
Rozbudowane opisy i wartka akcja. To możliwe
Marek Krajewski narrację prowadzi w różnorodny sposób. Autor potrafi przeplatać szczegółowe opisy Wrocławia z krótkimi, pociętymi wręcz zdaniami, opisującymi np. zbrodnię. Praktyki okultystyczne połączone z erotyką i degeneracja bohaterów, a konkretnie przejawy ich zachowań zostały opisane przez autora w tak realistyczny sposób, że czytelnik w pewnych sytuacjach może naprawdę się wzdrygnąć i poczuć obrzydzenie.
Autor „Molocha” wykazał się ogromną dbałością o szczegóły. Zarówno jeśli chodzi o koncepcję książki – zarysowanie i prowadzenie bohaterów, a także przebieg akcji, jak również o same przygotowywania do procesu pisania, czyli zebranie niezbędnych informacji, które pozwoliły na osadzenie książki w takich, a nie innych realiach. Autor poinformował także, w których przypadkach nie przejmował się istniejącą wiedzą i wzbił się na pewnego rodzaju niezależność. Sylabiczny szyfr i tajemniczy znak graficzny to tylko kilka namacalnych przykładów na to, że pomysłów autora nie ma końca.
Warto zwrócić także uwagę na okładkę książki. Przedstawia ona mężczyznę wchodzącego po schodach do gigantycznego budynku, którego brama zdaje się przypominać paszczę bestii. Czy Mockowi uda się rozszyfrować zagadkę, czy zostanie strącony z prowadzących do celu schodów, a jego wysiłki pójdą na marne?
Czytelnik zapoznając się z kolejnymi stronami „Molocha” odnosi wrażenie, że tylko jednej osobie można zaufać. Trzyma się Eberharda Mocka niczym burty i zza jego pleców podgląda rozwój wydarzeń. Kolejnym atutem „Molocha” jest to, że nawet osoby, które nie miały okazji dotychczas poznać funkcjonariusza w akcji, będą mogły, choć z ograniczonym plecakiem wiedzy, przejść przez śledztwo z kompletem informacji, które są potrzebne do jego bacznej obserwacji.
Czytaj też:
„Powrót z Bambuko” Katarzyny Nosowskiej. „Polecam wam cudowną formułkę na lęk…”