Od 2005 r. i zapowiedzi ówczesnego premiera wiele się na świecie zmieniło. W tzw. międzyczasie telefony komórkowe zdążyły się upowszechnić. Kazimierz Marcinkiewicz przestał być premierem, rozpoczął i zakończył niezwykle medialny związek, zaczął uprawiać sport, a przede wszystkim, dziś już niczego by nie zlecił Mariuszowi Błaszczakowi. Pozmieniało się też na horyzoncie wykraczającym daleko poza nasze podwórko. Globalny kryzys finansowy sprzed ponad dekady pogrzebał ostatecznie neoliberalne dogmaty i nawet w sercach najtwardszych doktrynerów zasiał ziarno niepokoju. Uzmysłowił, że taniej nie zawsze znaczy lepiej.
Czytaj też:
Poseł PO zdradza, za co ceni media o. Rydzyka. „Dziennikarka z TV Trwam przyznała mi rację”
Działo się wiele i tylko ktoś mocno impregnowany na dochodzące zewsząd informacje, mógł przeoczyć skalę zmian. Nie znaczy to, że takie całkowite, trwające aż 15 lat odcięcie się od świata było niemożliwe. Oto człowiek szczęśliwie pozostający w oddaleniu od rwącego potoku informacji odnalazł się w samym środku Warszawy. W polskim Sejmie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.