Wprost: Z jednej strony dostał pan czerwoną kartkę od szefa swojej partii, Jarosława Gowina, z drugiej – jak pisał Onet i WP - prezes PiS podobno dał panu i pozostałym wiceministrom z Porozumienia zielone światło do dalszej pracy w rządzie, a szef klubu PiS Ryszard Terlecki przyznał otwarcie, że na razie waszych dymisji się nie spodziewa. Czuje się pan jak między młotem a kowadłem?
Michał Cieślak: Nigdy nie czułem, że stoję po którejś ze stron sporu. Do momentu, gdy się dowiedziałem, że Jarosław Gowin chce mnie wyrzucić z partii i cofnąć wspomnianą rekomendację. Podczas ostatniego prezydium, gdy doszło do odwołania z partii Adama Bielana i Kamila Bortniczuka, chciałem zgłosić wniosek formalny o przerwanie posiedzenia i zorganizowanie „okrągłego stołu”, by strony mogły się porozumieć. Chciałem by wszyscy nasi parlamentarzyści podjęli decyzję, czy chcą rozmów. Wniosek nie został dopuszczony przez Gowina. Nie słuchał, tylko kontynuował wyrzucanie z partii.
Dziś to już otwarta wojna w Porozumieniu.
Nie rozumiem tego, przecież jest epidemia. Prosiłem premiera Gowina by zajął się problemami przedsiębiorców, oferowałem mu swoje wsparcie, by pomóc mu we właściwej realizacji tarczy i nadal to podtrzymuję.
Przedsiębiorcy mają ogromne problemy i nie rozumieją podejmowanych decyzji. I tym, a nie rozbijaniem swojej partii, powinniśmy się zajmować.
Sugeruje pan, że Gowin chce odwrócić uwagę od kłopotów firm. Tylko o to chodzi?
Jeśli działa w tak spektakularny sposób, angażuje w to całą Polskę, to musi mieć dwa powody – nie radzi sobie z gospodarką, kryzysem, pracami resortu i musi to czymś przykryć, albo działa na rozbicie partii, bo doszedł do wniosku, że jego projekt polityczny nie ma przyszłości.