Wyrok warszawskiego sądu pracy obnaża bezradność kobiet, które chcą pogodzić macierzyństwo z pracą. Polskie prawo chroni bowiem pracodawców, a nie kobiety. Gazeta alarmuje o tym od miesięcy w ramach akcji Matka Polka Pracująca. W środę dostała bolesny dowód, że ma rację.
W świetle polskiego prawa zwolnienie Katarzyny Góraj-Kozłowskiej z pracy bez uprzedzenia, bez podania przyczyn, pierwszego dnia po powrocie ze zwolnienia lekarskiego po poronieniu, jest najzupełniej legalne. Według kodeksu sądowi wystarcza bowiem argument pracodawcy, że kobieta pracowała w ramach umowy na czas określony. A taka umowa nie chroni przed zwolnieniem.
Jednak ze środowym wyrokiem ciężko się było pogodzić nawet sędziemu, który go wydał. - Jako człowiek mogę współczuć - mówił w uzasadnieniu sędzia Krzysztof Kopciewski. - Ale jako sędzia musiałem orzec na podstawie dowodów, a te są takie, że pracodawca miał prawo rozwiązać z panią umowę o pracę.
Firma Hewlett-Packard, gdzie pracowała pani Katarzyna, szczyci się tym, że jest przyjazna matkom. Kiedy jednak pani Katarzyna opowiadała sądowi, jak została tam potraktowana, wypieki na twarzy miał nawet pełnomocnik strony przeciwnej.
Zaszła w ciążę pod koniec 2005 r. Ciąża była zagrożona, pani Kasia musiała leżeć. Choć była w domu, nadal pracowała - tego wymagała od niej szefowa. 24 stycznia 2006 r. pani Katarzyna poroniła. Przypłaciła te zmagania depresją, z której do tej pory się leczy, choć od poronienia i utraty pracy minął rok.
W starciu korporacji z kobietą na razie wygrała korporacja. Jednak Katarzyna Góraj-Kozłowska nie jest sama. "Dziennik" dał jej prawnika. - Można się jeszcze odwoływać - mówi mecenas Bartosz Kaczmarski. - Jest przepis, że pracodawca powinien szanować godność pracownika. A tu ewidentnie doszło do naruszenia godności pracownicy.