Wprost: Skąd brał się i bierze strach przed ponownym wydaniem „Mein Kampf”? Nawet w formie edycji krytycznej?
Prof. Eugeniusz C. Król: Strach brał się stąd, że istniało ryzyko – zdaniem tych, którzy się bali – że wznowienie czy powrót do „Mein Kampf” będzie pożywką dla sił nazistowskich i neonazistowskich. Sił ekstremalnych. To był głównym motyw.
Moim zdaniem był jeszcze jeden motyw, rzadziej wymieniany.
Obawiano się, że wszczęcie dyskusji wokół nowo wydanej „Mein Kampf” może pokazać uchybienia, często graniczące z przestępstwem, bagatelizujące znaczenie tej książki i lekceważenie jej autora. Również przejście do porządku dziennego nad tym, co działo się w Niemczech, kiedy pojawienie się „Mein Kampf” było jednym z zapalników rozwoju wydarzeń po 1930 roku.
Z jednej strony niepokój, że to może zbudzić siły ekstremalne, więc może lepiej ich nie budzić i wtedy zasną na zawsze. Z drugiej strony przekonanie, że nie warto mówić i pisać o rzeczach nieprzyjemnych, pokazujących, że ówczesne elity popełniły straszliwe błędy. Nie doceniały i lekceważyły rosnącego w siłę dyktatora.
Rozumiem, że w drugiej części odpowiedzi sugeruje pan kierunek niemiecki, gdzie mogłoby dojść do otwarcia zagojonych już ran i odnowienia traumy, z którą ten naród musiał się długo zmagać?
Tak, ale nie tylko. Kariera tej książki jest, moim zdaniem, oskarżeniem nie tylko niemieckich elit. Również elit Europy Zachodniej, tych, które miały coś do powiedzenia na temat biegu wydarzeń. To prawda, że największą odpowiedzialność ponoszą elity niemieckie, ale jeśli spojrzymy na polityków i opinię publiczną we Francji, Wielkiej Brytanii czy w USA, to przecież istniały tam podobne zjawiska – niedocenienie, zlekceważenie i potem wykorzystanie polityki hitlerowskiej do własnych celów.
Jest to oskarżenie bardziej uniwersalne niż tylko niemieckie.
A co z Polską? Kilkanaście lat po pierwszej publikacji „Mein Kampf” politycy niemieccy, członkowie NSDAP, byli w przedwojennej Polsce może nie honorowani, ale przyjmowani jak najnormalniejsi w świecie politycy. Czy u nas też zbagatelizowano niebezpieczeństwo?
Dotykamy tu kwestii wymagającej szerszych wyjaśnień, na które teraz nie czas i miejsce. Trzeba powiedzieć, że w okresie styczeń 1934-wiosna 1939 mieliśmy ocieplenie stosunków polsko-niemieckich. To, o czym pan mówi, rzeczywiście miało wtedy miejsce. Były wizyty i rewizyty na najwyższym szczeblu. W 1934 r. Warszawę i Kraków odwiedzał na przykład Joseph Goebbels.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.