Kto by wtedy pomyślał, że tak to się potoczy? Pamiętam takie spotkanie pożegnalne dla dziennikarzy, naprawdę z bardzo rożnych mediów w Polsce, które Kazimierz Marcinkiewicz urządził w ostatnim dniu swojego premierowania w 2006 roku.
Jednym z najczęstszych żartów, nie żartów, rzucanych do ustępującego szefa rządu były te w stylu: „jeszcze mówimy panie premierze, czy już panie prezydencie?”. Pan Kazimierz nie zaprzeczał, tylko skromnie, choć tajemniczo się uśmiechał. Wtedy był najpopularniejszym politykiem w Polsce, a winę za dymisję (o sorry, „samemu zrezygnował”) naiwnie przypisywano zazdrości politycznego demiurga, który go wykreował.
Myślę, że losy pana Kazimierza to nauka, że demiurg do ludzi miewał rękę umiarkowanie szczęśliwą.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.