Blisko 40 proc. chodzących do kościoła Polaków daje na tacę najwyżej dwa złote, tyle samo, co 10 lat temu. Księża niechętnie mówią o finansach, ale nieoficjalnie przyznają, że małym, biednym parafiom może grozić bankructwo.
- Gdyby kierować się rachunkiem ekonomicznym, niektóre parafie należałoby zamknąć - mówi ks. Alojzy Wencepel, proboszcz parafii Dobrego Pasterza w Ustroniu. - U nas jest 625 parafian. Ledwo udaje nam się wiązać koniec z końcem. Czasem boję się, że niektóre polskie kościoły podzielą los tych z Zachodu. Tam już dochodzi do zamykania świątyń z powodu braku funduszy na ich utrzymanie.
Proboszczowie wielu - bo nie wszystkich - parafii przyznają, że mają kłopoty z płaceniem rachunków za oświetlenie i ogrzewanie świątyni. Wpływy z kolekty, czyli tak zwanej tacy, są w większości parafii głównym źródłem dochodu.
- Z tych pieniędzy dokonujemy opłat za prąd, gaz, wodę, wywóz śmieci. Nie żyjemy w próżni - przyznaje ks. Tadeusz Bogucki (52 l.), proboszcz w Rabce Zarytem. Część pieniędzy z tacy parafia odprowadza w formie ryczałtu do kurii. Jego wysokość uzależniona jest od liczby parafian, a nie od dochodów.
Kilka lat temu pojawił się pomysł polityków lewicy, by opodatkować wpływy z kościelnej tacy, ale skończyło się na propozycji. - Bo trzeba by zmienić np. konkordat i wiele ustaw - mówi bp Tadeusz Pieronek, który zaznacza, że Kościół płaci podatki. - Opodatkowane są dochody księży, zryczałtowany podatek płacą parafie, podatki odprowadzają też kościelne firmy. Staramy się o przejrzystość finansów - podkreśla.
Średnio w każdą niedzielę polska parafia zbiera na tacę 259,28 zł.