Jugosławia potrzebuje "demiloszewizacji"
Po odesłaniu Milosevicia do Hagi pozostali bałkańscy zbrodniarze wojenni powinni się zaopatrzyć w tabletki uspokajające, bo nie wróżę im spokojnego snu - mówi Veran Matić, działacz opozycji serbskiej, dyrektor niezależnego radia B-92 i doradca premiera Zorana Djindjicia.
- Przyszła kolej na zafundowanie bezpłatnych biletów lotniczych do Hagi następnym szesnastu przestępcom jugosłowiańskim, poszukiwanym listami gończymi. Po wydaniu tyrana z nimi powinno pójść o wiele łatwiej.
Kiedy w 1993 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ ustanowiła haski Trybunał do spraw Zbrodni w Byłej Jugosławii, uważano, że powołano go w celu uspokojenia sumienia międzynarodowej społeczności, która biernie przyglądała się rzeziom w Bośni. Dziś Carla del Ponte, główny prokurator haskiego trybunału, uznała, że ekstradycja Milosevicia to przełomowy moment w wymierzaniu sprawiedliwości zbrodniarzom. Jak na ironię, Slobo wydano w dniu św. Wita, tak ważnym dla narodowej serbskiej mitologii - tego dnia w 1387 r. Serbowie ponieśli klęskę w bitwie z Turkami na Kosowym Polu. W 1987 r., w rocznicę tej bitwy, Milosević mobilizował Serbów z Kosowa do przeciwstawienia się tamtejszym Albańczykom, rozpętując nacjonalistyczną histerię, której fala wyniosła go do władzy.
Generał Ratko Mladić - namaszczony przez Milosevicia na głównodowodzącego wojskami serbskimi w Bośni - chełpił się, że do masakry w Srebrenicy w 1995 r. doszło na oczach świata, więc nie ma się czego obawiać. Zniknął jednak bez śladu 1 kwietnia tego roku, zaraz po aresztowaniu Slobo. To, że otwierający listę ściganych Mladić i Radovan Karadzić - wojenny przywódca bośniackich Serbów - wciąż są na wolności, del Ponte nazwała skandalem.
Pierwsze procesy wytoczono płotkom: bezpośrednim sprawcom mordów i tortur. Sprawy wlokły się niemiłosiernie. Tłumaczono, że po nitce uda się dotrzeć do kłębka zbrodni. Powoli do Hagi zaczęły trafiać grubsze ryby. W styczniu zgłosiła się (sama) Biljana Plavsić, była prezydent serbskiej republiki w Bośni. Miesiąc później trybunał skazał na 25 lat więzienia Dario Kordicia, jednego z przywódców chorwackich z okresu wojny. Osądu uniknął zmarły na raka autorytarny prezydent Chorwacji - Franjo Tudjman. W areszcie trybunału w Scheveningen "rzeźnik Bałkanów" Milosević dołączył do byłego przewodniczącego parlamentu Serbów bośniackich Momcilo Krajisnika i generała Radislava Krsticia, który odpowie za zbrodnie na muzułmanach w Srebrenicy.
Razem z Miloseviciem o planowanie, zlecenie i wykonanie lub pomoc w masowych deportacjach i mordach oskarżono czterech innych liderów serbskich: prezydenta Serbii Milana Milutinovicia, którego chroni immunitet, byłego wicepremiera Jugosławii Nikolę Sajnovicia, byłego szefa sztabu armii federalnej generała Dragoljuba Ojdanicia i byłego serbskiego ministra spraw wewnętrznych Vlajko Stojlikovicia.
Spokoju nie zazna "pierwsza rodzina" Serbii. Prawą ręką Slobo i jego głównym doradcą była żona Mira Marković, nazywana "czerwoną dziwką" lub "belgradzką Lady Makbet". Miała własną partię - w koalicji z socjalistami męża. Pierwsza przeglądała informacje tajnej policji. Kontrolowała wiele firm. Zdaniem premiera Zorana Djindjicia, Marković mogła przygotowywać zamachy polityczne w schyłkowym okresie "dynastii". Nie wiadomo, czy Lady M. trafi do Hagi, ale na pewno będą podejmowane próby postawienia jej przed sądem w kraju.
Syn Miloseviciów Marko nie czekał w Belgradzie na dopełnienie się swego losu. Uciekł do Moskwy przed śledztwem dotyczącym jego niejasnych powiązań biznesowych. Przeciwnicy zarzucają mu, że czerpał dochody z przemytu narkotyków, papierosów i benzyny. Marko jest na liście podejrzanych o zlecenie zamachu na Zeljko Raznjatovicia (Arkana) - watażkę dowodzącego oddziałami paramilitarnymi w Bośni i Kosowie. Arkan, którego zastrzelono w styczniu w belgradzkim hotelu, stał się niewygodny dla Slobo (twierdził, że może pojechać do Hagi tylko razem z nim). Prasa spekulowała, że był też mafijnym rywalem Marka.
Kilka tygodni przed bombardowaniami NATO w wielu miejscowościach Kosowa na domach widniały wymalowane prawosławne krzyże z inicjałami na każdym z czterech pól. Miały oznaczać, że "tylko Slobo ocali Serbię". Także teraz - paradoksalnie - Serbowie zdają się wierzyć, że samo wydanie Milosevicia trybunałowi rozwiąże sprawę odpowiedzialności za rozpętanie wojen i będzie stanowić katharsis dla narodu, zaś na arenie międzynarodowej kupi im spokój i da pieniądze na rozwój zniszczonego kraju.
"Wybraliśmy szybką ścieżkę powrotu do Europy" - tak skomentował decyzję o wydaniu Milosevicia wicepremier Miro-ljub Labus, szef delegacji jugosłowiańskiej na konferencję w Brukseli, podczas której przyznano 4 mld USD pomocy na odbudowę Jugosławii. Decyzja o ekstradycji zapadła tuż przed konferencją. Premier Djindjić, który przeforsował ten krok, stwierdził, że nie było innego wyjścia. - Przez lata żylibyśmy w międzynarodowej izolacji - wyjaśnia.
Do ekstradycji doszło z pogwałceniem decyzji Trybunału Konstytucyjnego i wbrew woli prezydenta Jugosławii Vojislava Kostunicy, który opowiadał się za osądzeniem Milosevicia w kraju. Społeczność międzynarodowa przyjęła decyzję z zadowoleniem, ale rodząca się serbska demokracja jest teraz obciążona grzechem pierworodnym łamania procedur. Nowym instytucjom państwa trudniej będzie pozyskać zaufanie obywateli. Wydanie Milosevicia spowodowało kryzys polityczny: premier rządu federacji (oprócz Serbii w jej skład wchodzi Czarnogóra) złożył rezygnację, a ugrupowanie Kostunicy wycofało się z koalicji w parlamentach federacji i Serbii. Wielu Serbów sądzi, że Milosevicia nie tyle oddano w ręce sprawiedliwości, ile "przehandlowano za garść dolarów". Wątpliwe jednak, by w obronie Slobo stanęły tłumy. - To prawda, że ludzie protestowali na ulicach Belgradu z powodu Milosevicia, ale nie wierzę ani w kontynuację, ani w masowość sprzeciwu. Protesty będą szybko wygasać - uważa Veran Matić.
Serbię czeka jeszcze długi proces oczyszczenia. Lista osób oskarżanych przez haski trybunał sugeruje, że nierychliwy sąd międzynarodowy nie ograniczy się do kilku nazwisk. "Demiloszewizacja" kraju sięgnie chyba głębiej, niż wyobrażają sobie Serbowie. Mało kto może o sobie powiedzieć, że zachował czyste ręce, a jeszcze mniej osób - że zachowało czyste sumienie. Rozliczyć się z przeszłością będą musieli nie tylko twardogłowy Vojislav Seselj (obecnie członek serbskiego parlamentu) czy wicepremier Serbii Momcilo Perisić (były szef sztabu generalnego). To tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli wziąć pod uwagę, że agresywny nacjonalizm popierało wielu hierarchów Cerkwi, a Serbska Akademia Nauk wydała w latach 80. memorandum wzywające do serbskiej hegemonii w Jugosławii, budując "intelektualny" fundament wojen. Mimo to Serbowie nadal skłonni są patrzeć na siebie jak na ofiary wojny, a nie jej sprawców. Nowi przywódcy też nie są bez skazy. Zarówno Vuk Drasković (w czasie ataków NATO otwarcie stanął po stronie Milosevicia), jak i prezydent Kostunica w sporej mierze ponoszą współodpowiedzialność za rozbudzenie wojowniczego nacjonalizmu.
Milosević jest pierwszym szefem państwa, który będzie odpowiadał przed międzynarodowym trybunałem, a sąd haski jest pierwszym od czasu Norymbergi i Tokio międzynarodowym forum sądzenia za zbrodnie wojenne. Ani on, ani trybunał do spraw zbrodni w Ruandzie, nie mają prawa sądzenia sprawców przestępstw pochodzących spoza określonego obszaru geograficznego. Działalność obu prędzej czy później przyczyni się jednak do ustanowienia trybunału o charakterze uniwersalnym.
- Na razie istotne jest to, że za kraty poszedł zbir największego kalibru - mówi Veran Matić. - To precedens, który ułatwi podejmowanie podobnych decyzji prezydentowi Chorwacji Stipe Mesiciowi. W Salzburgu powiedział mi on, że będzie miał teraz o wiele mniej skrępowane ręce. Liczę na to, że równie komfortowo poczują się władze Bośni.
Więcej możesz przeczytać w 27/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.