Jak na prezesa przystało, nawet za kratami Arkadiusz Grochulski ubrany jest w elegancki garnitur. Do małej celi widzeń przychodzi w towarzystwie dwóch strażników. Siada wraz z reporterami przy drewnianym stole, na starych rozchybotanych krzesłach. Kamera włączona. Dyktafon też. Grochulski poprawia się niepewnie...
- W marcu 2005 roku dobrowolnie stawił się pan do krakowskiej prokuratury, przerywając tym samym dwuletnią ucieczkę z kraju. Wciąż jest pan w areszcie. Nie żałuje pan dziś tamtej decyzji?
"Zacznijmy od tego, że wcale nie uciekłem, tylko wyjechałem na planowany urlop do zarezerwowanego kilka tygodni wcześniej hotelu. Byłem na nartach ze znajomymi - m.in. z Michałem S., znanym wydawcą. Nigdy się nie ukrywałem, tylko pod swoim nazwiskiem mieszkałem w Hiszpanii, skąd wielokrotnie rozmawiałem telefonicznie z posłami na Sejm, m.in. panem Giertychem. Zresztą Siemiątkowski mówił w telewizji, że nie jestem potrzebny w śledztwie".
- Na co pan liczył: na łagodny wyrok, status świadka koronnego?
"Wróciłem do Polski, bo chciałem wszystko wyjaśnić, ale do tej pory nikt nie jest zainteresowany prawdą. Proponowano mi intratny układ - 11 miesięcy wyroku. Wyszedłbym na wolność już po trzech dniach od stawienia się w prokuraturze. W zamian miałem się przyznać. Do czegokolwiek. Jak miałem to zrobić, skoro jestem niewinny".
- Słychać jednak, że dawał pan łapówki...
"Jedynie mój wspólnik z BGM Jan Bobrek tak twierdzi, ale pomawiając mnie chciał odzyskać wolność. Czasami, podczas kampanii wyborczej, o wsparcie zwracali się do mnie przyszli posłowie, którym brakowało na plakaty i ulotki. Albo meble, tak było np. w wypadku szefa szczecińskiej Samoobrony. Jeśli jakieś stronnictwa dostawały darowizny, jak choćby 100 tys. zł dla AWS, to zawsze były one legalnie, oficjalnie zaksięgowane. Zrobiono ze mnie szefa mafii, bo nic nikomu nie dawałem. Chroni się za to tych, którzy byli skorzy do dawania".
- Chciał pan stanąć przed +orlenowską+ komisją sejmową, żeby opowiedzieć o wsparciu, jakim cieszą się niektórzy znani w branży paliwowej biznesmeni i o przychylnych im politykach, z którymi dzielą się zyskami.
"Niestety, komisja mnie nie zaprosiła, chociaż w styczniu 2005 roku minister Wassermann zapewniał w telewizji, że komisja musi pracować dalej, bo nie ma w kraju głównego świadka, którym rzekomo ja miałem być. Wróciłem do Polski kilka tygodni po tym wywiadzie i nic. Teraz już nie mam zamiaru o niczym opowiadać, bo mija się to z celem, skoro wciąż mamy do czynienia z manipulacją dziennikarzami i członkami rządu".
- O co chodzi w mafii paliwowej, jak ona działała?
"Niektóre z firm paliwowych kupowały najgorszy olej opałowy i sprzedawały go znacznie drożej jako napędowy. Różnica w cenie była spora, bo rzędu 70 procent, czyli o akcyzę, której nie ma w przypadku oleju opałowego. Tworzono całe siatki powiązanych ze sobą firm, a na prezesów podstawiało się +słupów+, czyli ludzi, którzy wystawali pod sklepami i pili alpagę. To właśnie w łańcuszku tych firm dokonywano cudownych przeobrażeń oleju opałowego na napędowy".
- Skąd w BGM znalazło się tajne pismo o powołaniu w Komendzie Głównej Policji specjalnej grupy, ścigającej mafię paliwową?
"Bobrek powiedział, że to przyszło faksem. Pewnie K. z Częstochowy przysłał nam ten dokument, bo on miał układy, znał się z generałem K. (były szef śląskiej policji, oskarżony o przyjęcie od mafii paliwowej 700 tys. zł łapówki - przyp. red). W tym czasie trwała już nagonka na BGM, zazdrość. Nikt nie brał tego pisma na poważnie".
- Narzeka pan na prokuratorów prowadzących śledztwa paliwowe. Co robią nie tak?
"Co miesiąc wypływa nowa sprawa paliwowa, czyli nic nie zrobiono, by ukrócić ten proceder. Ani prokuratura, ani rząd. Jednym rozporządzeniem można by uciąć wszystkie machlojki. A ludzie, których kiedyś aresztowano za przekręty paliwowe, są już na wolności i dalej działają w tym sektorze, odprowadzając zyski do +ciemnej strony mocy+" - mówi Arkadiusz Grochulski w rozmowie z "Super Expressem".