Czy budowa gazociągu przez Bałtyk ma ekonomiczne uzasadnienie?
Gdyby w 1995 r. rząd premiera Włodzimierza Cimoszewicza i ówczesny zarząd Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (który dotrwał na stołkach do 2000 r.) przyjęli propozycję Norwegów, zamiast się koncentrować na najmniej korzystnym dla Polski kontrakcie na dostawy gazu z Rosji gazociągiem Jamał-Europa Zachodnia, już od dawna przez wszystkich pożądana tak zwana dywersyfikacja byłaby faktem.
Już sześć lat temu Norwegowie byli gotowi dostarczać do Polski to paliwo z Emden na niemieckim wybrzeżu przez oddany do użytku jesienią 1995 r. gazociąg NETRA, kończący się w miejscowości Bernau pod Berlinem. Wystarczyło wtedy dobudować 100 km rury gazowej do Szczecina. W 1996 r. można było dostarczać tą drogą 2,5 mld m3 gazu rocznie, a po rozbudowie systemu NETRA - nawet do 5 mld m3. Odcinek ten połączyłby nasz system ze zintegrowanym systemem gazowniczym Europy Zachodniej, a poprzez terminal w Emden - ze złożami norweskimi. Niestety, nasi negocjatorzy, a zwłaszcza ówczesny zarząd PGNiG (Aleksander Findziński, Andrzej Brach, Paweł Hołownia i Janusz Tokarzewski), zdecydowali się na zupełnie Polsce niepotrzebny, ale za to realizujący interesy Gazpromu gazociąg tranzytowy.
Wielka rura norweska
Rząd premiera Buzka również odrzucił koncepcję dostaw norweskiego gazu przez Niemcy do Szczecina. Priorytetem stała się inna "wielka rura", tym razem z Norwegii. Zespół ds. dywersyfikacji, któremu przewodził minister Jerzy Kropiwnicki, dał się wciągnąć w grę rozpoczętą w 1996 r. przez ówczesny zarząd PGNiG. Zaraz po podpisaniu kontraktu z Gazpromem (wrzesień 1996 r.), który w ten sposób uzyskał w Polsce wszystko, co chciał (sprzedał 250 mld m3 gazu na 25 lat na bardzo korzystnych dla siebie warunkach), PGNiG rozpoczęło rozmowy z dostawcami z Norwegii. Przedstawili oni wówczas dwa rozwiązania: ponownie zaproponowali dostawy przez Niemcy do Szczecina w wysokości 2,5 mld m3 gazu lub 5 mld m3 rocznie gazociągiem podmorskim do Niechorza. W tym drugim wypadku Norwegowie zastrzegli, że będzie to możliwe tylko wtedy, gdy odkryją nowe, bogate złoża, a istniejący system przesyłowy nie będzie w stanie przetransportować dodatkowych ilości gazu. Dali do zrozumienia, że celowość budowy nowego gazociągu do Polski może być rozważona tylko wtedy, gdy trzy potężne gazociągi przesyłowe Norpipe, Europipe i Europipe II, dostarczające gaz do niemieckiego Emden, zostaną zapełnione. Koszt budowy gazociągu podmorskiego oszacowano na 1,5 mld USD. Gazociąg z Bernau do Szczecina kosztowałby zaś 80-100 mln USD (kilkanaście razy mniej!). Dostawy przez Niemcy mogły rozpocząć się już po roku od podpisania kontraktu, a odbiór gazociągiem podmorskim nie wcześniej niż w 2006-2008 r. Nie brano wówczas pod uwagę koncepcji dostaw z Danii. Zarząd PGNiG pod kierownictwem Aleksandra Findzińskiego wybrał bardziej kosztowne, znacznie odsunięte w czasie, obwarowane trudnymi warunkami i w praktyce niemożliwe do realizacji rozwiązanie - budowę rurociągu do złóż norweskich. Motywy tej decyzji wydają się oczywiste: stworzyć pozory działania zmierzającego do dywersyfikacji, a w rzeczywistości do tego nie dopuścić i zachować rynek dla Gazpromu.
Dania ponad wszystko
Norwegowie po negocjacjach trwających od 1996 r., w tym po czteroletnich rozmowach prowadzonych przez ekipę premiera Buzka, nadal nie zdecydowali się na podpisanie kontraktu z PGNiG. Na początku tego roku na scenie pojawiła się natomiast Dania, która z zasobami gazu mniejszymi niż Polska ma się stać gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego. 1 lipca tego roku PGNiG podpisało z duńską firmą DONG kontrakt na dostawy 2 mld m3 gazu rocznie przez osiem lat (razem - 16 mld m3). Taką ilość gazu Polska zużywa przez półtora roku. Rura do Danii ma mierzyć 230 km i kosztować ok. 300 mln USD. Budowa rurociągu Bernau-Szczecin byłaby o wiele tańsza, a przesyłać by nim można rocznie 2,5 mld m3 gazu, tj. o 0,5 mld m3 więcej niż z Danii. Gazociąg duński będzie w dodatku eksploatowany w niewielkim stopniu (przepustowość 8 mld m3, a przesyłane ma być 2 mld m3), co znacząco podwyższy koszty transportu gazu. Według oświadczeń PGNiG, rura do Danii ma być pierwszym etapem budowy gazociągu do złóż norweskich. Drugi będzie kosztował co najmniej miliard dolarów i pozwoli zwiększyć dostawy do Polski do 8 mld m3 gazu rocznie. Na razie jednak Norwegowie nie zadeklarowali, czy są tym projektem zainteresowani. Duńczycy więcej gazu nam nie sprzedadzą, bo nie mają, a innego gazu niż norweski tam nie ma. Czy wobec tego rurociąg za 300 mln USD po ośmiu latach stanie się bezużyteczny? Byłby to nonsens, dlatego zapewne zostałby on wykorzystany do dostaw odwrotnych: rosyjskiego gazu przez Polskę do Danii. Ale chyba nie o to chodzi naszym strategom.
Przeciwnicy połączenia Bernau-Szczecin argumentują, że płynąłby tą drogą gaz rosyjski, a nie norweski, i dlatego trzeba dążyć do bezpośredniego połączenia ze złożami na Morzu Północnym. Być może płynąłby w tym łączniku gaz rosyjski, ale w gazowym interesie nikt nie patrzy skąd pochodzi paliwo. Dywersyfikacja polega przede wszystkim na stworzeniu infrastruktury technicznej, która umożliwia - w razie potrzeby - transport gazu od dostawcy bezpośrednio do Polski, czyli w tym przypadku z zachodu na wschód. Rura Bernau-Szczecin spełniałaby ten warunek. Połączona byłaby z tzw. pierścieniem berlińskim i poprzez ów pierścień z europejskim systemem gazowniczym. Możliwe byłyby kontrakty nie tylko z Norwegami, ale także z Holendrami, Wielką Brytanią i wszystkimi, którzy zaoferowaliby korzystne warunki sprzedaży. Gdyby w 1995 r. polskie władze podjęły z Norwegami rozmowy na temat dostaw przez Niemcy, gaz do Szczecina mógłby docierać już od 1997 r. Według projektu forsowanego przez Bartimpex Aleksandra Gudzowatego i niemiecką firmę Ruhrgas, rurociągiem Bernau-Szczecin gaz popłynąłby 1 października tego roku. Rząd zablokował jednak inwestycję. PGNiG odmówiło zaś uczestnictwa w projekcie.
LNG nie akceptowane
PGNiG oraz Ministerstwo Gospodarki w ogóle nie biorą pod uwagę możliwości zakupu gazu skroplonego LNG argumentując, że jest on zbyt drogi. Tymczasem na świecie już 30 proc. gazu dostarcza się w postaci skroplonej. Dzięki terminalowi LNG Polska weszłaby na rynek gazu skroplonego, gdzie konkuruje z sobą kilkunastu dostawców, m.in. Nigeria, Algieria, Katar, Oman i Egipt. Rynek LNG jest podobny do rynku ropy naftowej. Możliwe są dostawy typu SPOT "na telefon" oraz kontrakty długoterminowe. Zwiększająca się liczba producentów LNG stwarza szansę na wynegocjowanie ceny porównywalnej z ceną gazu przesyłanego rurociągiem. PGNiG zawsze jednak traktowało LNG po macoszemu. Sytuacja może się zmienić po liberalizacji rynku gazowego, która rozpocznie się w 2003 r. Pierwsze próby podjęło konsorcjum pod przewodnictwem Polimeksu-Cekopu, które zamierza wybudować terminal pod Szczecinem. Jeżeli na LNG będzie można zarobić, terminal powstanie niezależnie od tego, czy rząd to zaakceptuje. Po wspomnianej liberalizacji rynku powstanie też zapewne gazociąg Bernau-Szczecin. W takim wypadku jednak inwestowanie w gazociąg do Norwegii i to za 1 mld USD byłoby pozbawione sensu. Budząca obecnie tyle politycznych emocji budowa rurociągu do Danii za 300 mln USD również może się okazać nieporozumieniem.
Więcej możesz przeczytać w 28/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.