Podczas konferencji prasowej Łukasz Mejza zaprzeczał zarzutom pod swoim adresem. Przekonywał, że „artykuły na jego temat nie były rzetelnym dziennikarstwem, ale próbą zniszczenia jego cywilnej osoby”. Dowodził, że „atak medialny” ma sprawić, żeby odszedł z polityki. - Jeżeli zrezygnuję, to w moje miejsce wejdzie poseł opozycyjny. Wtedy opozycja uzyska większość i wywoła kryzys parlamentarny – tłumaczył. I ocenił, że przez ostatnie mamy do czynienia z „największym atakiem politycznym po 1989 roku”, do tego atakiem na „Zjednoczoną Prawicę i większość rządową”.
Czy rzeczywiście rząd Zjednoczonej Prawicy opiera się na Łukaszu Mejzie? Prezes PiS skomentował taką teorię bardzo krótko. – Nie sądzę – odpowiedział na pytanie dziennikarza TVN24. Dodał też, że nawet nie oglądał konferencji Mejzy.
Sprawa Łukasza Mejzy. Najważniejsze informacje
W ostatnich dniach Wirtualna Polska opisywała szereg działań Łukasza Mejzy sprzed okresu objęcia przez niego mandatu posła. Jak wynika z ustaleń dziennikarzy, firma obecnego wiceministra sportu miała oferować rodzicom ciężko chorych dzieci terapie. Polityk miał osobiście przekonywać rodziców chorych dzieci, że leczenie będzie skuteczne. Cena wyjściowa miała wynosić 80 tys. dolarów. Portal zaznacza, że terapia ta uznawana jest za niesprawdzoną i niebezpieczną.
„Posiadamy dowody, że Łukasz Mejza handlował maseczkami bez medycznych atestów” – piszą dziennikarze w innym materiale. Polityk miał zapewniać, że maseczki te chronią przed zakażeniem koronawirusem. Miał je kupować po 2,75 zł netto za sztukę, a sprzedawać po 4,15 zł. WP przekonuje, że firma, która miała produkować owe maseczki, nigdy nie istniała, a pod jej adresem mieści się prywatny dom.
Jednak podczas konferencji wiceminister sportu zapowiedział podjęcie kroków prawnych – ma już mieć przygotowane kilkadziesiąt pozwów dotyczących m.in. naruszania jego dobrego imienia, a także wniosków o sprostowania.