80 procent najbogatszych Amerykanów to milionerzy w pierwszym pokoleniu
W 1781 r. John Jacob Astor przyjechał z rodzinnego Waldorf nad Łabą do Nowego Jorku, mając w kieszeni pięćdziesiąt dolarów i siedem wykonanych w Anglii fletów, których sprzedaż miała mu otworzyć drogę do podboju Ameryki. Podbił ją, handlując nieruchomościami na Manhattanie. Trzynaście lat później kilkanaście kilometrów od Nowego Jorku przyszedł na świat w ubogiej rodzinie farmerskiej Cornelius Vanderbilt. Nigdy nie lubił szkoły i choć ledwo umiał czytać i pisać, mając dwanaście lat wiedział już, jak przewozić klientów promem pomiędzy Nowym Jorkiem a Staten Island. Kilkanaście lat później był liczącym się na wschodnim wybrzeżu armatorem. Najbogatszym człowiekiem Ameryki został jednak dopiero wtedy, gdy zaczął inwestować w wyjątkowo zyskowne w tamtym czasie koleje.
Współcześni amerykańscy milionerzy to jednak nie tylko mieszkający we wspaniałych posiadłościach otoczonych 100-hektarowymi parkami posiadacze powstałych przed 200 laty fortun. To także, a raczej przede wszystkim, zwykli wydawałoby się ludzie jeżdżący wysłużonymi fordami, kupujący wcale nie najdroższe garnitury i zwracający uwagę na każdego wydawanego dolara.
Szesnaście milionów milionerów
Bill Gates, który zbudował w ostatnich latach imperium warte ponad 50 mld USD, znajduje się dopiero na piątym miejscu listy najbogatszych Amerykanów wszech czasów. Dominują na niej pionierzy, których majątki są wielokrotnie większe (po przeliczeniu na dzisiejszą wartość dolara) niż dorobek Gatesa. Założyciel Standard Oil John D. Rockefeller dorobił się fortuny wartej 189,6 mld USD, zaś drugi na liście, potentat przemysłu stalowego Andrew Carnegie - zgromadził "tylko" 100,5 mld USD.
Obecnie zaledwie dziesięć procent amerykańskich milionerów mieszka w najlepszych dzielnicach, zaś większość z nich (aż 80 proc.) dorobiła się pierwszego miliona sama, bez pomocy ojca czy dziadka. Jeszcze nigdy w historii tak wielu Amerykanów nie zdobyło tak dużych majątków. Nawet w Gilded Age, czasie legendarnej prosperity lat 1890-1915, fortuny tak wielu ludzi nie rosły w tak olbrzymim tempie. Ocenia się, że w Stanach Zjednoczonych przeszło dziesięć milionów rodzin zgromadziło kapitał (bez uwzględniania wartości nieruchomości) szacowany na 500 tys. - 1 mln USD. Fortuny kolejnych sześciu milionów obywateli wynoszą pięć milionów dolarów lub więcej. "Ogrom amerykańskiej ekonomii był i pozostanie praktycznie nie do wyobrażenia przez przeciętnego Europejczyka" - pisze w swej kronice "The Glory and the Dream" zdobywca nagrody Pulitzera William Manchester. Trudno nie przyznać mu racji, uwzględniwszy fakt, że jeszcze na początku lat 50. do grona milionerów zaliczono niespełna 27 tys. Amerykanów.
"Business Week" do poduszki
Jon Boscia, szef Lincoln Financial Group, zauważa, że Astor czy Rockefeller pomnażali swój majątek w inny sposób niż ci, którzy dorobili się fortuny w ostatnich dekadach. "Nowi milionerzy - twierdzi - to przede wszystkim znacznie bardziej agresywni, nie bojący się ryzyka inwestorzy. Interesują ich większe pieniądze zdobywane szybciej, a nie pewny dochód rozłożony na lata. W odróżnieniu od swoich poprzedników interesują się światową ekonomią i nie mają problemów z inwestowaniem poza USA. Ale to zasługa nowych technologii, bo gdyby Vanderbilt miał takie możliwości jak Gates, aż trudno sobie wyobrazić, ile by zarobił. Dawniej fortuny można było się dorobić w wielkich ośrodkach miejskich - w Chicago, Nowym Jorku czy Bostonie. Dziś mamy Krzemową Dolinę, Redmond i dziesiątki innych miejsc, o których nikt nigdy nie słyszał".
Z danych Lincoln Financial Group wynika, że grupa tzw. bardzo wpływowych Amerykanów (majątek powyżej 3,7 mln USD) praktycznie się między sobą nie różni: 80 proc. z nich posiada akcje giełdowe, przeciętna wartość ich domu nie przekracza 374 tys. USD, mają od 45 do 54 lat, ośmiu na dziesięciu ukończyło szkołę wyższą, 84 proc. jest żonatych, zaś 46 proc. uważa się za "politycznie umiarkowanych". Aż 80 proc. biorących udział w badaniach przyznało, że największym ich zmartwieniem jest stres wynikający z wykonywanej pracy i brak umiejętności pogodzenia sukcesu finansowego z chęcią poświęcania więcej czasu zaniedbywanej rodzinie. Można zresztą bez większego ryzyka założyć, że amerykańscy milionerzy nie mają prywatnego życia, skoro - jak wynika ze studium przeprowadzonego przez "Wirthlin Worldwide" - źródłem wiedzy o tym, co dzieje się na świecie, są dla nich "The Wall Street Journal", "Business Week" i miesięcznik "Money". Jeśli już decydują się na odpoczynek, jadą na wakacje - zwykle krótkie - do Europy, Izraela i na Karaiby lub poświęcają kilka godzin na grę w golfa, żeglowanie, grę w tenisa czy jazdę konną.
Mój sąsiad milioner
Większość nowych milionerów to ludzie wywodzący się z klasy średniej, bogacący się dzięki ciężkiej pracy, pochłaniającej zwykle 70 godzin w tygodniu. Obraz milionera, który wyłania się z książki "The Millionaire Next Door" ("Mój sąsiad milioner") Thomasa J. Stanleya i Williama D. Danko, nie ma nic wspólnego z tym, jaki jest kreowany we współczesnych operach mydlanych. Stosunkowo niewielu dorobiło się dzięki interesom spod znaku ".com". Przeważają w tej grupie przedstawiciele starej ekonomii: budowlańcy, sprzedawcy czy dystrybutorzy. Nie brakuje prawników, lekarzy, menedżerów. Są szefowie sieci restauracji, właściciele domów starców, farmerzy. Większość z nich nigdy nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wprost przeciwnie - właśnie ci, którym wykładowcy mówili, że "nic z ciebie nie będzie", wykształcali w sobie determinację i odporność na niepowodzenia - cechy, które później pomagały im w pokonywaniu trudności. Wszystkich łączy za to niezachwiana wiara w swoje możliwości i umiejętność niekonwencjonalnego myślenia.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.