Ile kosztują najlepsi lekkoatleci?
Rozmowy menedżerów i sponsorów lekkoatletyki przybliżają nas do Europy Zachodniej zdecydowanie szybciej niż negocjacje polityków. Tu granice między państwami nie istnieją, a siła robocza przepływa w obie strony.
W Poznaniu zarabiali już Ato Boldon, były mistrz świata w biegu na 200 metrów, oraz Allen Johnson, w ostatnich latach bezkonkurencyjny w biegu przez płotki. O przedłużenie pobytu w Polsce poprosił Michael Johnson, bezspornie najlepszy lekkoatleta ostatnich kilku lat. Jego start na mityngu lekkoatletycznym Balt 2001 w Gdańsku był przystankiem w pożegnalnym tournée, które odbywa po świecie. Co sprawia, że królowa sportu - do tej pory zaniedbywana przez działaczy i zdecydowanie nie doceniana przez sponsorów - staje się marketingowym przebojem lata?
Zinedine Zidane, najdroższy piłkarz w historii, nigdy nie zagra w drużynie Legii, a Michael Jordan, najbogatszy sportowiec świata, nigdy nie wystąpi w zespole koszykarskich mistrzów Polski. Tymczasem siła lekkoatletyki polega właśnie na tym, że za 100 tys. USD można zaprosić na gościnne występy najlepszych na świecie, zawieźć ich do Gdańska, Poznania, Spały lub Bydgoszczy i kazać im biegać z polskimi zawodnikami (Zidane nie miałby nawet z kim i gdzie walczyć).
- Lekkoatletyka to ostatnia popularna dyscyplina, która w Polsce nie była wykorzystana w reklamie lub marketingu sportowym. Jej potencjał jest ogromny - mówi Norbert Rokita, organizator mityngu Żywiec Cup. Budżet poznańskiej imprezy przekroczył 2 mln zł; same honoraria dla zawodników pochłonęły 350 tys. USD. Nawet Merlene Ottey, która z powodu kontuzji nie dotarła na zawody, otrzymała kilka tysięcy dolarów za wykorzystanie jej nazwiska w promocji.
Budżet gdańskiego mityngu Balt 2001 przekroczył milion złotych.
Tysiąc dolarów za metr bieżni
- Na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich lekkoatleci walczą o pozycję na rynku, a na komercyjne mityngi przyjeżdżają zarabiać. Chcemy, by nasi zawodnicy pracowali z najlepszymi i by mogli to robić także w Polsce - mówi Artur Partyka, który współpracował przy promocji gdańskiej imprezy.
Wymagania najlepszych lekkoatletów są spore, ale i tak niższe niż honoraria piłkarzy czy zawodowych bokserów. Merlene Ottey żąda przeważnie 25 tys. dolarów, musi mieć opłacony przelot w biznesklasie, koniecznie z miejscem przy oknie. Gdy Wilson Kipketer dwukrotnie pobił rekord świata w biegu na 800 metrów, jego stawki także wzrosły dwukrotnie. Jan Żelezny, czeski oszczepnik, podpisując kontrakt, sugeruje, by przewidziano w umowie premię za pobicie ustanowionego przez niego rekordu świata. Poza tym zawodowcom obojętne jest miejsce pracy; mogą startować wszędzie, gdzie są dobre stadiony i niezłe pieniądze. Menedżer Ottey, negocjując z organizatorami poznańskiego mityngu, przesłał faks z pytaniem: "Jak dojechać do tego Poczdamu?".
- Możemy sprowadzić do Polski praktycznie każdego zawodnika, czasem przeszkodą są tylko napięte terminy lub kontuzje - mówi mieszkający w Monte Carlo menedżer Andrzej Kulikowski. Tacy jak Michael Johnson, Marion Jones czy Maurice Greene kosztują ponad 100 tys. USD (sprinterzy biegający na setkę za każdy metr dostają tysiąc dolarów). Zawodnicy klasy Wilsona Boita Kipketera, reprezentujący nieco mniej zapierające dech w piersiach konkurencje (3 tysiące metrów z przeszkodami), żądają 50 tys. USD. - Dziesiątki innych lekkoatletów ze światowymi wynikami mają wymagania zdecydowanie mniejsze - dodaje Kulikowski, który był największym graczem mityngu Balt 2001. W swej karierze opiekował się Siergiejem Bubką, Stefką Kostadinową, Merlene Ottey, Arturem Partyką i Wilsonem Kipketerem. To dzięki niemu Johnson przyjechał do Polski i nie wziął od organizatorów grosza. Za wszystko płaciła firma Nike, z którą Amerykanin ma kontrakt wart 12 mln USD i która finansuje jego podróż po kilkunastu miastach na zakończenie kariery sprintera. Kulikowski łatwo dogadał się ze sponsorem co do przyjazdu gwiazdy właśnie do Gdańska, gdyż przez kilka lat był konsultantem Nike do spraw marketingu w Europie Wschodniej.
Mięśnie z importu
Przed laty pojawienie się w Lublinie czarnoskórego koszykarza wywołało euforię. Do hali ściągały tłumy, a bohater z parkietu Kent Washington popisywał się zręcznością nawet w filmie "Miś" Stanisława Barei. W połowie lat 90. nieśmiało Polskę zaczęły odwiedzać prawdziwe gwiazdy sportu. Gdy Charles Austin, mistrz olimpijski w skoku wzwyż, pierwszy raz dowiedział się od menedżera, dokąd jedzie, był zdziwiony. W hali w Spale startował bez przygotowań, przegrał i musiał się wstydzić. W następnych latach przyjeżdżał znacznie chętniej i za występ żądał 25 tys. USD.
Wiele wskazuje na to, że wkrótce skończy się sprowadzanie sław, które robią wiele hałasu tylko po to, by zareklamować sprzęt sportowy. Polaków przestaje interesować import takich gwiazd jak Dennis Rodman, który w Warszawie błaznował na konferencji prasowej, promował nowy model koszykarskich butów, a swe umiejętności prezentował jedynie w nocnym klubie.
W Poznaniu zarabiali już Ato Boldon, były mistrz świata w biegu na 200 metrów, oraz Allen Johnson, w ostatnich latach bezkonkurencyjny w biegu przez płotki. O przedłużenie pobytu w Polsce poprosił Michael Johnson, bezspornie najlepszy lekkoatleta ostatnich kilku lat. Jego start na mityngu lekkoatletycznym Balt 2001 w Gdańsku był przystankiem w pożegnalnym tournée, które odbywa po świecie. Co sprawia, że królowa sportu - do tej pory zaniedbywana przez działaczy i zdecydowanie nie doceniana przez sponsorów - staje się marketingowym przebojem lata?
Zinedine Zidane, najdroższy piłkarz w historii, nigdy nie zagra w drużynie Legii, a Michael Jordan, najbogatszy sportowiec świata, nigdy nie wystąpi w zespole koszykarskich mistrzów Polski. Tymczasem siła lekkoatletyki polega właśnie na tym, że za 100 tys. USD można zaprosić na gościnne występy najlepszych na świecie, zawieźć ich do Gdańska, Poznania, Spały lub Bydgoszczy i kazać im biegać z polskimi zawodnikami (Zidane nie miałby nawet z kim i gdzie walczyć).
- Lekkoatletyka to ostatnia popularna dyscyplina, która w Polsce nie była wykorzystana w reklamie lub marketingu sportowym. Jej potencjał jest ogromny - mówi Norbert Rokita, organizator mityngu Żywiec Cup. Budżet poznańskiej imprezy przekroczył 2 mln zł; same honoraria dla zawodników pochłonęły 350 tys. USD. Nawet Merlene Ottey, która z powodu kontuzji nie dotarła na zawody, otrzymała kilka tysięcy dolarów za wykorzystanie jej nazwiska w promocji.
Budżet gdańskiego mityngu Balt 2001 przekroczył milion złotych.
Tysiąc dolarów za metr bieżni
- Na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich lekkoatleci walczą o pozycję na rynku, a na komercyjne mityngi przyjeżdżają zarabiać. Chcemy, by nasi zawodnicy pracowali z najlepszymi i by mogli to robić także w Polsce - mówi Artur Partyka, który współpracował przy promocji gdańskiej imprezy.
Wymagania najlepszych lekkoatletów są spore, ale i tak niższe niż honoraria piłkarzy czy zawodowych bokserów. Merlene Ottey żąda przeważnie 25 tys. dolarów, musi mieć opłacony przelot w biznesklasie, koniecznie z miejscem przy oknie. Gdy Wilson Kipketer dwukrotnie pobił rekord świata w biegu na 800 metrów, jego stawki także wzrosły dwukrotnie. Jan Żelezny, czeski oszczepnik, podpisując kontrakt, sugeruje, by przewidziano w umowie premię za pobicie ustanowionego przez niego rekordu świata. Poza tym zawodowcom obojętne jest miejsce pracy; mogą startować wszędzie, gdzie są dobre stadiony i niezłe pieniądze. Menedżer Ottey, negocjując z organizatorami poznańskiego mityngu, przesłał faks z pytaniem: "Jak dojechać do tego Poczdamu?".
- Możemy sprowadzić do Polski praktycznie każdego zawodnika, czasem przeszkodą są tylko napięte terminy lub kontuzje - mówi mieszkający w Monte Carlo menedżer Andrzej Kulikowski. Tacy jak Michael Johnson, Marion Jones czy Maurice Greene kosztują ponad 100 tys. USD (sprinterzy biegający na setkę za każdy metr dostają tysiąc dolarów). Zawodnicy klasy Wilsona Boita Kipketera, reprezentujący nieco mniej zapierające dech w piersiach konkurencje (3 tysiące metrów z przeszkodami), żądają 50 tys. USD. - Dziesiątki innych lekkoatletów ze światowymi wynikami mają wymagania zdecydowanie mniejsze - dodaje Kulikowski, który był największym graczem mityngu Balt 2001. W swej karierze opiekował się Siergiejem Bubką, Stefką Kostadinową, Merlene Ottey, Arturem Partyką i Wilsonem Kipketerem. To dzięki niemu Johnson przyjechał do Polski i nie wziął od organizatorów grosza. Za wszystko płaciła firma Nike, z którą Amerykanin ma kontrakt wart 12 mln USD i która finansuje jego podróż po kilkunastu miastach na zakończenie kariery sprintera. Kulikowski łatwo dogadał się ze sponsorem co do przyjazdu gwiazdy właśnie do Gdańska, gdyż przez kilka lat był konsultantem Nike do spraw marketingu w Europie Wschodniej.
Mięśnie z importu
Przed laty pojawienie się w Lublinie czarnoskórego koszykarza wywołało euforię. Do hali ściągały tłumy, a bohater z parkietu Kent Washington popisywał się zręcznością nawet w filmie "Miś" Stanisława Barei. W połowie lat 90. nieśmiało Polskę zaczęły odwiedzać prawdziwe gwiazdy sportu. Gdy Charles Austin, mistrz olimpijski w skoku wzwyż, pierwszy raz dowiedział się od menedżera, dokąd jedzie, był zdziwiony. W hali w Spale startował bez przygotowań, przegrał i musiał się wstydzić. W następnych latach przyjeżdżał znacznie chętniej i za występ żądał 25 tys. USD.
Wiele wskazuje na to, że wkrótce skończy się sprowadzanie sław, które robią wiele hałasu tylko po to, by zareklamować sprzęt sportowy. Polaków przestaje interesować import takich gwiazd jak Dennis Rodman, który w Warszawie błaznował na konferencji prasowej, promował nowy model koszykarskich butów, a swe umiejętności prezentował jedynie w nocnym klubie.
Więcej możesz przeczytać w 29/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.