Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Osiągnęła pani ogromny sukces wydawniczy i stworzyła prężny biznes związany z marką „Kicia Kocia”. Mało kto jednak wie, że początki nie były łatwe.
Anita Głowińska: Może mi pani nie uwierzy, ale gdy ponad dekadę temu rozesłałam do kilkunastu wydawnictw swoją pierwszą książkę o Kici Koci, nikt nie był zainteresowany. Rozpłakałam się, wrzuciłam książkę głęboko do szuflady i uznałam, że jestem do niczego. Tylko dzięki determinacji mojego męża i narodzinom mojego drugiego dziecka podjęłam kolejną próbę. Wówczas również odzew był marny. Tylko jedno wydawnictwo się odezwało i dało mi szansę.
Od tego czasu powstało 56 książek o Kici Koci. Słynna kotka jest nie tylko na półkach księgarń i gadżetach dziecięcych. Przeglądając produkty z nadrukiem Kici Koci, natknęłam się nawet na czepki i kitle lekarskie.
Cieszę się, że udało się wykorzystać ten potencjał, ale wcale się z tym nie spieszę. Od lat dostaję różne propozycje od producentów czy znanych sieci handlowych, jednak jestem ostrożna w tej kwestii. Dla wielu nich to fajny biznes, a mnie chodzi o coś więcej. Kicia Kocia to przecież moje trzecie dziecko.
Czytaj też:
Top 10 najlepiej zarabiających pisarzy w Polsce. Połowa z nich to milionerzy
Komu pani odmawia?
Ostatnio odmówiłam dużej sieci, która chciała wypuścić różne gadżety z Kicią Kocią. Z pozoru oferta była atrakcyjna, rozmowy zaawansowane, ale po drodze okazało się, że mamy całkowicie różne spojrzenie na markę. Obawiałam się o jakość, choć chciałabym tu zaznaczyć, że nie jestem wrogiem masowej produkcji. Boję się jednak tandety. Podziękowałam też firmie, która chciała stworzyć mydełka i perfumy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.