Czy jest możliwe, by podczas ubiegłorocznej kampanii wojskowej NATO na Bałkanach amerykański oficer lotnictwa przekazywał Serbom informacje o planowanych operacjach?
Rzekomy szpieg robił to, bo - jak miał powiedzieć niemieckiemu dziennikowi "Tagesspiegel" - naloty w Kosowie "były niezgodne z prawem międzynarodowym". Pracując dla Slobodana Milos˙evicia, domniemany zdrajca miał także protestować przeciwko "szantażowi sojuszu" podczas negocjacji z przedstawicielami Belgradu we Francji w lutym i marcu 1999 r. Personaliów Amerykanina do tej pory nie upubliczniono. Służby wywiadowcze wolą najpierw sprawdzić wiarygodność relacji podejrzanego.
O ujawnianie wiadomości ułatwiających Serbom lepsze przygotowanie się na akcje militarne NATO posądzano również oficera z Czech. W telewizji BBC brytyjski deputowany Menzies Campbell zarzucił nawet władzom w Pradze, że wielu przedstawicieli czeskich służb specjalnych wciąż utrzymuje zbyt zażyłe kontakty z kolegami w Moskwie. Wersja o ewentualnym udziale czeskich tajnych informatorów w aferze nadal jest sprawdzana. Szef praskiej dyplomacji Jan Kavan zaliczył ją na razie do "czystych spekulacji". Po zakończeniu kampanii bałkańskiej schwytanie sprawcy przecieków nie jest tak ważne, jak kwestia wewnętrznej lojalności i zdolności sojuszu do ochrony swych tajemnic wojskowych.
Podejrzenia o działalność szpiegów w NATO zrodziły się zwłaszcza po ujawnieniu stosunkowo słabej skuteczności ataków sił NATO w Kosowie, szczególnie w pierwszych tygodniach działań. Ten niepokojący brak sprawności głównej machiny wojennej świata w Jugosławii wielokrotnie krytykowały zachodnie środki przekazu. Stratedzy bronią się dziś, wskazując na "krecią robotę" zdrajcy we własnych szeregach. Już w trakcie kampanii i wkrótce po jej zakończeniu w brytyjskich mediach spekulowano, że wywiad serbski był dobrze przygotowany. - Nieźle działają - mówiono o serbskich zwiadowcach, którzy mieli na bieżąco informować swą centralę o wylotach natowskich samolotów (oraz ich typie, liczbie i uzbrojeniu) z bazy lotniczej w Aviano we Włoszech.
Wskazywano także inne walory armii serbskiej - podobnie jak formacje byłego Układu Warszawskiego perfekcyjnie opanowała sztukę kamuflażu i wprowadzania przeciwnika w błąd. "Fortele" polegały między innymi na montowaniu i ustawianiu atrap czołgów i wozów opancerzonych, które z powietrza wyglądały jak prawdziwe. W efekcie dużo energii i kosztownych pocisków marnowano na niszczenie fikcyjnego sprzętu. Jednocześnie lotnicy paktu nie zawsze decydowali się na atak. Działo się tak, gdy serbskie oddziały były rozmieszczane w pobliżu zabudowań mieszkalnych ludności cywilnej. Rezygnowano z bombardowania, by nie powiększać liczby ofiar - zwłaszcza wśród Albańczyków, których NATO miało bronić przed czystkami etnicznymi Milos˙evicia.
Niedawno ujawniono również inne podejrzenia - w dowództwie sojuszu działał, a może nadal działa szpieg serbski. Pogłoskom tym wszystkie natowskie źródła stanowczo zaprzeczają. Do głosów dementujących taką możliwość włączył się także Pentagon i Departament Stanu. Jamie Shea, rzecznik NATO, uznał to za absurd. - Gdyby Serbowie mieli dostęp do kluczowych informacji paktu na temat planowania i wybranych celów, jak w ciągu 78 dni udałoby się nam przeprowadzić 38 tys. misji powietrznych angażujących 1200 maszyn? Jak to się stało, że nie straciliśmy ani jednego pilota? - zastanawia się Shea.
Wiadomo, że w początkowej fazie nalotów szczegółowe instrukcje o zakresie zadań bojowych i planach lotów znało ok. 600 osób. Miały one dostęp do komputerowej bazy danych w systemie Chronos. Później Amerykanie zmniejszyli tę grupę do 100 osób. Skuteczność akcji znacznie się wówczas poprawiła. Z perspektywy czasu można ocenić, że zbyt późno zaczęto niszczyć sieć energetyczną Serbii. Dopóki była nietknięta, dopóty reżim w Belgradzie nie był skory zaprzestać wypędzania ludności albańskiej. Nie kwapił się też do wycofywania wojsk z Kosowa. Obecnie mówi się, że z decyzją, by nie niszczyć elektrowni, stacji przekaźnikowych i transformatorowych, zwlekano wyłącznie z przyczyn politycznych. Dowódcy wojskowi NATO oraz reprezentanci rządów USA, Wielkiej Brytanii i innych państw paktu wielokrotnie dawali do zrozumienia, że nie jest to wojna z narodem serbskim, ale z brutalnymi rządami ekipy Milos˙evicia.
Nowe informacje o przebiegu ostatniej wojny w Europie ujawniono w programie dokumentalnym, nakręconym przez BBC i wyemitowanym na początku marca. Jego autorzy przyznają, że nie mają złudzeń, iż poznali tylko część prawdy. Jeden z głównych wniosków zaprezentowanych w analizie BBC świadczył o przepaści dzielącej polityków i wojskowych NATO. Potwierdził to między innymi generał Michael Short z sił powietrznych armii Stanów Zjednoczonych, odpowiedzialny za kampanię lotniczą nad Jugosławią. Przyznał, że swego czasu był o krok od złożenia dymisji, gdyż politycy wiązali mu ręce. Stwierdził ponadto, że elity polityczne nie rozumiały, co to jest siła lotnicza i jak należy ją stosować. Zamiast uderzyć stanowczo, całą mocą, szybko i w najważniejsze obiekty przeciwnika, wskutek presji - między innymi ze strony Francji - NATO koncentrowało się na celach o względnie niewielkim znaczeniu strategicznym. Dlatego - jego zdaniem - działania miały znikomą skuteczność. Były także spowalniane ze względu na liczebność członków sojuszu.
Wprawdzie Waszyngton był wspierany przez Londyn, lecz zbyt często musiał czekać na zgodę pozostałych sprzymierzeńców (za swą lojalność Londyn otrzymał "nagrodę" w postaci awansu brytyjskiego ministra obrony GeorgeŐa Robertsona, który w ubiegłym roku został sekretarzem generalnym NATO). Ale nawet współpraca amerykańsko-brytyjska nie zawsze wyglądała różowo. Program BBC po raz pierwszy ujawnił, że między generałem Wesleyem Clarkiem (głównodowodzącym sił NATO w Europie) a brytyjskim generałem Michaelem Jacksonem doszło do poważnej scysji. Ten drugi miał odmówić przeciwstawienia się rosyjskiemu batalionowi zajmującemu pozycje wokół lotniska w Prisztinie. Swą niechęć Brytyjczyk argumentował tym, że nie chce doprowadzić do wybuchu trzeciej wojny światowej.
Surowa ocena postępowania NATO podczas operacji w Jugosławii nie zaskoczyła Zachodu. Tamtejsze wychowane w duchu demokratycznym społeczeństwa przyzwyczaiły się do tego, że w demokracji nie ma świętych krów. Krytyka jest nieodłącznym elementem rzeczywistości. Na dodatek zbyt ostre osądzanie paktu nie byłoby uzasadnione, gdyż działania powietrzne w końcu przyniosły zamierzony skutek. Pokonane wojska serbskie musiały opuścić Kosowo, choć buńczucznie zapowiadały, że nigdy tego nie uczynią. Dziś zwraca się uwagę na jeszcze jeden aspekt - naloty na Jugosławię nie miały przecież doprowadzić do bezwarunkowej kapitulacji władz w Belgradzie. Nie zmierzały one do poważnego nadszarpnięcia zdolności bojowych dobrze wyszkolonej i wyposażonej armii serbskiej. Stanowi ona znaczący potencjał militarny w zapalnym regionie bałkańskim. Już dziś jest więc czynnikiem stabilizującym, którego nie wolno lekceważyć. A co jeszcze może się zdarzyć na Bałkanach w przyszłości?
O ujawnianie wiadomości ułatwiających Serbom lepsze przygotowanie się na akcje militarne NATO posądzano również oficera z Czech. W telewizji BBC brytyjski deputowany Menzies Campbell zarzucił nawet władzom w Pradze, że wielu przedstawicieli czeskich służb specjalnych wciąż utrzymuje zbyt zażyłe kontakty z kolegami w Moskwie. Wersja o ewentualnym udziale czeskich tajnych informatorów w aferze nadal jest sprawdzana. Szef praskiej dyplomacji Jan Kavan zaliczył ją na razie do "czystych spekulacji". Po zakończeniu kampanii bałkańskiej schwytanie sprawcy przecieków nie jest tak ważne, jak kwestia wewnętrznej lojalności i zdolności sojuszu do ochrony swych tajemnic wojskowych.
Podejrzenia o działalność szpiegów w NATO zrodziły się zwłaszcza po ujawnieniu stosunkowo słabej skuteczności ataków sił NATO w Kosowie, szczególnie w pierwszych tygodniach działań. Ten niepokojący brak sprawności głównej machiny wojennej świata w Jugosławii wielokrotnie krytykowały zachodnie środki przekazu. Stratedzy bronią się dziś, wskazując na "krecią robotę" zdrajcy we własnych szeregach. Już w trakcie kampanii i wkrótce po jej zakończeniu w brytyjskich mediach spekulowano, że wywiad serbski był dobrze przygotowany. - Nieźle działają - mówiono o serbskich zwiadowcach, którzy mieli na bieżąco informować swą centralę o wylotach natowskich samolotów (oraz ich typie, liczbie i uzbrojeniu) z bazy lotniczej w Aviano we Włoszech.
Wskazywano także inne walory armii serbskiej - podobnie jak formacje byłego Układu Warszawskiego perfekcyjnie opanowała sztukę kamuflażu i wprowadzania przeciwnika w błąd. "Fortele" polegały między innymi na montowaniu i ustawianiu atrap czołgów i wozów opancerzonych, które z powietrza wyglądały jak prawdziwe. W efekcie dużo energii i kosztownych pocisków marnowano na niszczenie fikcyjnego sprzętu. Jednocześnie lotnicy paktu nie zawsze decydowali się na atak. Działo się tak, gdy serbskie oddziały były rozmieszczane w pobliżu zabudowań mieszkalnych ludności cywilnej. Rezygnowano z bombardowania, by nie powiększać liczby ofiar - zwłaszcza wśród Albańczyków, których NATO miało bronić przed czystkami etnicznymi Milos˙evicia.
Niedawno ujawniono również inne podejrzenia - w dowództwie sojuszu działał, a może nadal działa szpieg serbski. Pogłoskom tym wszystkie natowskie źródła stanowczo zaprzeczają. Do głosów dementujących taką możliwość włączył się także Pentagon i Departament Stanu. Jamie Shea, rzecznik NATO, uznał to za absurd. - Gdyby Serbowie mieli dostęp do kluczowych informacji paktu na temat planowania i wybranych celów, jak w ciągu 78 dni udałoby się nam przeprowadzić 38 tys. misji powietrznych angażujących 1200 maszyn? Jak to się stało, że nie straciliśmy ani jednego pilota? - zastanawia się Shea.
Wiadomo, że w początkowej fazie nalotów szczegółowe instrukcje o zakresie zadań bojowych i planach lotów znało ok. 600 osób. Miały one dostęp do komputerowej bazy danych w systemie Chronos. Później Amerykanie zmniejszyli tę grupę do 100 osób. Skuteczność akcji znacznie się wówczas poprawiła. Z perspektywy czasu można ocenić, że zbyt późno zaczęto niszczyć sieć energetyczną Serbii. Dopóki była nietknięta, dopóty reżim w Belgradzie nie był skory zaprzestać wypędzania ludności albańskiej. Nie kwapił się też do wycofywania wojsk z Kosowa. Obecnie mówi się, że z decyzją, by nie niszczyć elektrowni, stacji przekaźnikowych i transformatorowych, zwlekano wyłącznie z przyczyn politycznych. Dowódcy wojskowi NATO oraz reprezentanci rządów USA, Wielkiej Brytanii i innych państw paktu wielokrotnie dawali do zrozumienia, że nie jest to wojna z narodem serbskim, ale z brutalnymi rządami ekipy Milos˙evicia.
Nowe informacje o przebiegu ostatniej wojny w Europie ujawniono w programie dokumentalnym, nakręconym przez BBC i wyemitowanym na początku marca. Jego autorzy przyznają, że nie mają złudzeń, iż poznali tylko część prawdy. Jeden z głównych wniosków zaprezentowanych w analizie BBC świadczył o przepaści dzielącej polityków i wojskowych NATO. Potwierdził to między innymi generał Michael Short z sił powietrznych armii Stanów Zjednoczonych, odpowiedzialny za kampanię lotniczą nad Jugosławią. Przyznał, że swego czasu był o krok od złożenia dymisji, gdyż politycy wiązali mu ręce. Stwierdził ponadto, że elity polityczne nie rozumiały, co to jest siła lotnicza i jak należy ją stosować. Zamiast uderzyć stanowczo, całą mocą, szybko i w najważniejsze obiekty przeciwnika, wskutek presji - między innymi ze strony Francji - NATO koncentrowało się na celach o względnie niewielkim znaczeniu strategicznym. Dlatego - jego zdaniem - działania miały znikomą skuteczność. Były także spowalniane ze względu na liczebność członków sojuszu.
Wprawdzie Waszyngton był wspierany przez Londyn, lecz zbyt często musiał czekać na zgodę pozostałych sprzymierzeńców (za swą lojalność Londyn otrzymał "nagrodę" w postaci awansu brytyjskiego ministra obrony GeorgeŐa Robertsona, który w ubiegłym roku został sekretarzem generalnym NATO). Ale nawet współpraca amerykańsko-brytyjska nie zawsze wyglądała różowo. Program BBC po raz pierwszy ujawnił, że między generałem Wesleyem Clarkiem (głównodowodzącym sił NATO w Europie) a brytyjskim generałem Michaelem Jacksonem doszło do poważnej scysji. Ten drugi miał odmówić przeciwstawienia się rosyjskiemu batalionowi zajmującemu pozycje wokół lotniska w Prisztinie. Swą niechęć Brytyjczyk argumentował tym, że nie chce doprowadzić do wybuchu trzeciej wojny światowej.
Surowa ocena postępowania NATO podczas operacji w Jugosławii nie zaskoczyła Zachodu. Tamtejsze wychowane w duchu demokratycznym społeczeństwa przyzwyczaiły się do tego, że w demokracji nie ma świętych krów. Krytyka jest nieodłącznym elementem rzeczywistości. Na dodatek zbyt ostre osądzanie paktu nie byłoby uzasadnione, gdyż działania powietrzne w końcu przyniosły zamierzony skutek. Pokonane wojska serbskie musiały opuścić Kosowo, choć buńczucznie zapowiadały, że nigdy tego nie uczynią. Dziś zwraca się uwagę na jeszcze jeden aspekt - naloty na Jugosławię nie miały przecież doprowadzić do bezwarunkowej kapitulacji władz w Belgradzie. Nie zmierzały one do poważnego nadszarpnięcia zdolności bojowych dobrze wyszkolonej i wyposażonej armii serbskiej. Stanowi ona znaczący potencjał militarny w zapalnym regionie bałkańskim. Już dziś jest więc czynnikiem stabilizującym, którego nie wolno lekceważyć. A co jeszcze może się zdarzyć na Bałkanach w przyszłości?
Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.