Przed wybuchem wojny, Wiktoria Kowalenko mieszkała wraz mężem Petrem oraz dwoma córkami – 12-letnią Weroniką oraz roczną Warwarą – w Czernihowie na północy Ukrainy. Na początku marca podjęli decyzję o ucieczce z zaatakowanego przez Rosjan miasta.
Córka zginęła na oczach matki
Wsiedli w samochód, ale nie udało im się daleko dojechać. W okolicy wsi Jahidne na południe od Czernihowa droga była zablokowana przez kamienie. Gdy mąż kobiety wysiadł z auta, aby usunąć przeszkodę, Rosjanie posłali w kierunku bezbronnych uciekinierów grad pocisków. Chwilę później, starsza córka Wiktorii zginęła na jej oczach.
– Moja starsza córka Weronika zaczęła płakać, bo kawałek szkła skaleczył mnie w głowę i krwawiłam. Weronika zaczęła krzyczeć, jej ręce drżały, więc próbowałam ją uspokoić. Wysiadła z samochodu, a ja za nią. Kiedy wyszłam, zobaczyłam, jak upada. Gdy na nią spojrzałam, jej głowy nie było – relacjonowała Ukrainka w rozmowie z dziennikarzami brytyjskiego BBC.
Ucieczka z rocznym dzieckiem na rękach
Po chwili ostrzelany przez Rosjan samochód stanął w płomieniach. Próbująca uratować młodszą córkę kobieta straciła z pola widzenia męża. Jak się później okazało, on również nie przeżył barbarzyńskiego ataku.
– Próbowałam zachować spokój, trzymałam roczną córeczkę i musiałam ją zabrać w bezpieczne miejsce – kontynuuje Wiktoria.
Rosjanie kazali załatwiać się do wiadra
Udało się jej uciec z córeczką do jednego z okolicznych budynków. Następnego dnia wkroczyli tam rosyjscy żołnierze, którzy pojmali kobietę z dzieckiem i zapędzili do zatłoczonej piwnicy wiejskiej szkoły. Z relacji Wiktorii wynika, że panowały tam straszliwe warunki. W piwnicy stłoczono ok. 40 osób. Było tak mało miejsca, że nie można się było swobodnie poruszać.
W piwnicy nie było elektrycznego oświetlenia, więc oświetlano ją świecami i zapalniczkami. Rosjanie byli tak okrutni, że nie pozwalali uwięzionym nawet korzystać z toalety. Potrzeby fizjologiczne trzeba było załatwiać do wiadra.
Nie wszyscy uwięzieni przeżyli
Niestety, pozbawieni opieki medycznej niektórzy z uwięzionych nie przeżyli. Zdarzało się, że Rosjanie zabrali ich ciała z piwnicy dopiero po kilku dniach. Wiktoria podkreśla, że przy życiu trzymała ją tylko chęć uratowania życia rocznej córki.
– Ludzie chorowali od braku ruchu, siedzieli na krzesłach, spali na krzesłach. Widzieliśmy ich żyły, a potem zaczęli krwawić, więc robiliśmy bandaże – wspomina Ukrainka.
„Ręka by mi nie zadrżała”
Rosjanie wypuścili ją wraz z córką na wolność dopiero po 24 dniach. Udało im się dotrzeć do Lwowa, który jest głównym celem uchodźców wewnętrznych. Kobieta została tam otoczona opieką psychologiczną.
– Kiedy jestem z ludźmi, kiedy cokolwiek robię i rozmawiam, udaje mi się zapomnieć, co się stało. Ale kiedy jestem sama, jestem zgubiona (...) Gdyby dano mi możliwość zastrzelenia Putina, zrobiłabym to. Ręka by mi nie zadrżała – oznajmiła Wiktoria.
Czytaj też:
Wojna na Ukrainie. Odkryto ciała cywilów ze śladami tortur