– Tato powiedział, że z domu nigdzie nie pojedzie. Przeszedł udar, zdiagnozowano u niego cukrzycę, trudno było mu się poruszać. Oprócz tego, to przecież nasz dom. Ojciec był w swoim domu – Maryna rozpoczyna rozmowę bez wstępu, mówi na pozór spokojnie.
Maryna z mamą mieszkały w sąsiednim Irpieniu, w mieszkaniu. Raz na cztery dni zanosiła ojcu leki i jedzenie. Chodziła z przyjaciółką. Tak, pod ostrzałem, no bo jak inaczej.
– Nie miałam wyboru – mówi. Za lekami stała w kolejkach, po 3-4 godziny. Godzinę przedzierała się pod wybuchami do ojca. Na początku wszędzie były ukraińskie posterunki. Sprawdzali dokumenty i za każdym razem odradzali im dalszą drogę.
– Nie miałam wyboru – powtarza Maryna, a dodaje, że „to było straszne”. – Szczególnie od marca, kiedy wróg był już bardzo blisko – mówi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.