Poprzedni, wydany w 2017 roku, album Arcede Fire zatytułowany „Everything now” był bardzo bolesnym potknięciem. Najwyraźniej ból odczuwali nie tylko fani kanadyjskiego zespołu, lecz także jego członkowie z liderem Winem Butlerem na czele. Po pięciu latach przerwy wydali bowiem płytę, która dowodzi, że w ich kreatywnym baku jest jeszcze dużo paliwa, a większa dbałość o warstwę liryczną daje wspaniałe efekty.
Co czeka za wzgórzem?
Płytę „WE” podzielić można na kilka części zarówno pod względem muzycznym, jak i lirycznym. Z resztą podział widoczny jest już w tytułach poszczególnych kompozycji. Album otwiera „Age of Anxiety” i już na początku Kanadyjczycy zabierają słuchaczy w podróż w czasie, niemal dosłownie cytując, „Running up that hill” z repertuaru Kate Bush.
Nie ma tu jednak chodzenia na łatwiznę i kopiowania czyjegoś stylu. Arcade Fire nie uciekają od melodii, ale obudowują ją złożoną formą, jakby od razu chcieli zakomunikować, że nie lenili się aranżując nowe kompozycje. Nie lenił się też Butler, celnie diagnozując społeczne lęki, wspierane przez pompowany nieustannie przez media konsumpcjonizm. Przy „Age of Anxiety II (Rabbit Hole)” można by zatracić się w tańcu i wydaje się to zabiegiem zamierzonym.
Lider Arcade Fire widzi, jak kuszącym jest popadanie w trans, pozwalający odciąć się od nagromadzonych w głowie lęków.
W kolejnych dwóch utworach pod wspólnym tytułem „The End of Empire” cofamy się do jeszcze wcześniejszych brzmień. Pierwsza odsłona dyptyku to list miłosny do Davida Bowie, co fanów zespołu nie powinno w ogóle dziwić, ale Kanadyjczycy chyba nigdy wcześniej nie zbliżyli się, do jego twórczości na tak niezauważalną odległość. Pobrzmiewający w utworach – jakby zza mgły – saksofon, u niejednego słuchacza wywoła gęsią skórkę.
Czytaj też:
Niezwykły pomysł w Krakowie. „Chcemy zaskoczyć przechodnia treścią, której się nie spodziewa”
Nie rezygnuj ze mnie
„WE” najmocniej uderza jednak w momencie, kiedy Arcade Fire przechodzi od komentowania rzeczywistości do rachunku sumienia. A zaczyna go od wspomnienia kolejnych swoich ulubieńców. Kompozycję „The Lightning” otwiera muzyczny cytat z „Love will tear us apart” Joy Division, ale Butler w opozycji do Iana Curtisa nie zamierza szybko rezygnować z tego, co dobre. Choć dostrzega blizny pozostawione przez poważne kryzysy i napotkane po drodze przeszkody, śpiewając: „We can make it, baby/Please, don't quit on me”, jest pełen nadziei na lepsze jutro.
Najwięcej emocji Butler postanowił ukryć w dyptyku „Uncoditional”. W pierwszej jego części zwraca się do dziecka, które ma przed sobą całe życie i stara się udzielić mu wskazówek. Przestrzega, że nie warto odcinać się od swoich uczuć i choć świat dostarcza sporo bólu, to jest on cennym doświadczeniem, a płacz nie jest powodem do wstydu. Tekstowi towarzyszy niemal dziecięco radosna muzyka, a pozbawiony słów refren może zanucić każdy przedszkolak.
Kiedy Arcade Fire zagrali ten utwór na tegorocznej edycji festiwalu Coachella, lider zepsołu wzruszył się do tego stopnia, że trzeba było przerwać koncert.
W drugiej części „Uncoditional” mikrofon przejmuje żona Butlera Regine Chassagne, a pomaga jej Peter Gabriel (w 2010 roku Gabriel nagrał swoją wersję utworu „My Body is a Cage” z drugiej płyty Arcade Fire „Neaon Bible”). Kompozycja jest z resztą mocno inspirowana twórczością byłego wokalisty Genesis. Afrykańskim bębnom i syntezatorom towarzyszy odwołujący się do duchowości tekst o potędze miłości.
Razem lżej
Tytuł nowego albumu Arcade Fire wybrzmiewa w tekstach każdej z dziesięciu, składających się na niego piosenek. Lider grupy Win Butler rozkłada swoje emocje na części pierwsze, rozliczając się z samym sobą, w momencie, w którym czuje, że dotarł do połowy życia. Z czułością śpiewa o otaczających go najbliższych i z niepokojem wygląda w przyszłość zapatrzonego w kolorowe ekrany świata. Teksty nie mają jednak charakteru tanich kazań. Butler nie stwierdza złowrogo, że „koniec jest bliski”. Wręcz przeciwnie, pozostawia słuchaczy z nadzieją, podkreślając, że nigdy nie jest za późno, by zadbać najważniejsze w życiu relacje.